środa, 8 kwietnia 2015

Rozdział 5 - Wybaczam ci, ale...


     Wszedłem do domu, z zakrwawionym nosem, cały poobijany, zniesmaczony całą tą sytuacją, zły na Milenę, zły na siebie, zły na wszechświat. Czy ja nie mogę chociaż raz wrócić normalnie do domu, zjeść normalny posiłek, pograć sobie normalnie na komputerze, normalnie się pośmiać i ogólnie być NORMALNY? Nie, nie mogę. Muszę się ciąć, muszę się sobie nie podobać, muszę być inny. Upadłem, zmęczony na krzesło i starałem się uspokoić oddech i łzy, które jak zdążyłem dopiero zauważyć wypływały z moich oczu.  
     - Ja chcę być tylko normalny... - szepnąłem sam do siebie, a następnie schowałem twarz w dłonie i zacząłem głośno płakać. 
    Nie obchodziło mnie to, czy ktoś mnie usłyszy, choć to było niemożliwe, ale już nie raz się zdarzało, że ktoś mnie podsłuchiwał i później miał ze mnie "beke".Nie obchodziło mnie to, że w tej chwili Milena jest pewnie zszokowana całym rozwojem sytuacji i może tak jak ja płaczę z bezsilności. Ale ona jest silna. Ona sobie poradzi. A ja? Jestem słabym leszczem niepotrafiącym obronić się przed jakimiś głupimi chłopakami. Smutek przerodził się w złość. Właśnie! Dlaczego to ja jestem słaby i nie potrafię niczego w życiu osiągnąć? Dlaczego to właśnie ja muszę być tym najsłabszym ogniwem? Czy mogę to zmienić? A raczej, czy tego naprawdę pragnę. Bycie najsilniejszym, najmądrzejszym i ogólnie najlepszym we wszystkim ma swoje konsekwencje. 
    Kiedy jesteś słaby, nikt niczego od ciebie nie oczekuje. Jak czegoś nie zrobisz, nie zdziwi go to i uzna za normalną kolej rzeczy. A gdy najmądrzejszy kujon w klasie, nie przyniesie, dajmy na to projektu, to od razu się zaczyna: ,,Jak mogłeś o tym zapomnieć?!" i tak dalej, i tak dalej. Albo, gdy klasowy sportowiec przegra jakiś turniej, wszyscy zaczynają na niego krzyczeć: ,,Ale jak to się stało?!" , ,,Przez Ciebie przegraliśmy!". Tak, bo to jego wina. Przecież on CHCIAŁ wygrać, ale po prostu mu nie wyszło i trzeba się z tym pogodzić, a nie jeszcze za przeroszeniem drzeć ryja i go dobijać. On nie chciał przegrywać specjalnie! Zostawcie go już w spokoju! On jeszcze przez co najmniej miesiąc będzie sobie wypominać, że jego klasa przegrała właśnie przez NIEGO. Ahh... zamyśliłem się. Nie lubię takiego zachowania i zawsze broniłem osoby, które były uważane za sportowców i raz na ruski rok zdarzyło im się przegrać. Dlatego mnie nie zaczepiają.  
    Wstałem z krzesła i niemrawym krokiem poszedłem do kuchni, kopiąc nogę od stołu w nadmiarze złości. Głupi, głupi debil, powtarzałem w myślach i zacisnąłem ręce. Podszedłem do szuflad w poszukiwaniu noża. Wiem, przegram zakład, ale... Znalazłem nóż. Dość ostry, krótki i chyba do krojenia warzyw.  
     - Idealnie - szepnąłem i popatrzyłem na swoje odbicie. 
    Wyglądałem strasznie. Twarz cała zakrwawiona, oczy spuchnięte... I jak ja mam się spotkać z Feliksem? Westchnąłem głęboko i powolnym ruchem odłożyłem nóż na blat. Nie... nie zrobię tego nożem. Mam coś innego... scyzoryk. W jednej chwili odwróciłem się i zacząłem iść w kierunku swojego pokoju. Scyzoryk schowany był pod łóżkiem - nigdy wcześniej nie był mi do niczego potrzebny. Miałem żyletkę, ale teraz, chciałem zrobić głębszą ranę. Znalazłem się przy łóżku dziesięć sekund później i schylałem w poszukiwaniu scyzoryka. Gdy tylko go wypatrzyłem, wziąłem go i usiadłem wygodnie na łóżku. Zdjąłem koszulę i spodnie, aby ich nie ubrudzić, a następnie ubrałem piżamowe spodnie. Koszulki nie potrzebowałem w tym momencie. Wziąłem scyzoryk w dłoń i zacząłem wymieniać wszystkie swoje wady. A było ich sporo. 
  1. Głupi - pierwsze nacięcie 
  2. Brzydki - drugie nacięcie 
  3. Gruby - trzecie nacięcie 
  4. Leniwy - czwarte nacięcie 
  5. Strachliwy - piąte nacięcie 
   I tak doszło do 10 nacięć. Każde coraz głębsze, powodujące większy ból. Ale nagle, przypomniałem sobie o umowie zawartej z Feliksem: ,,Jeśli nie wytrzymasz dwóch tygodni bez okaleczania się, dajesz mi swój adres i osobiście dopilnuję, byś tego nie robił przez następny miesiąc. A jeśli wytrzymasz, spotykamy się w pizzeri i zamawiamy olbrzymią pizze.". Przegrałem. Jeżeli powiem Feliksowi, on u mnie zamieszka. Zrobi to. Przez te dwa tygodnie zdążyłem go na tyle dobrze poznać, by móc to stwierdzić. A jeśli go okłamię, to będę żył z poczuciem winy do końca życia. Taki mam charakter. Co wybrać, co wybrać... Prawda czy kłamstwo? Nie, ja muszę powiedzieć prawdę. Nie skłamie, robiłem to nie raz i zawsze źle się to kończyło. Wstałem i znów się zachwiałem. Kurwa... jestem debilem. Osłabiony, z zakrwawionym nosem, pociąłem się. Dobiłem leżącego, a w tym wypadku samego siebie.  
    Podszedłem parę kroków do komputera, którego od razu włączyłem. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleję. Coraz mniej widziałem. Mój oddech spowalniał. Robiłem się senny. Ale wybudził mnie dźwięk Windowsa. Wpisałem hasło i zaczekałem chwilę. Usiadłem, bo nie mogłem już ustać na nogach. Gdy tylko zobaczyłem, że wszystko się załadowało, wszedłem na ,,Faceinface", a także samego Facebook'a. Z Feliksem podaliśmy go sobie już jakiś tydzień temu. Sprawdziłem kartę - Na ,,Faceinface" go nie było. Sprawdziłem Facebooka - Przy jego imieniu świeciła się zielona kropka. Kliknąłem w nią. Napisałem: 

M: Przegrałem. Mój adres: Kołobrzeg, Ul. Mickiewicza 53. Przepraszam. 

Nie musiałem długo czekać, aby odczytać: 

F: Mam do ciebie niecałą godzinę drogi. Niedługo będę. Jak mocno się pociąłeś? 
M: Za mocno. Pewnie zaraz zemdleję. 
F: Otwórz drzwi, to będę mógł ci jakoś pomóc. Już jestem w aucie. Trzymaj się. 

    Wstałem mozolnie z krzesła i zacząłem kierować się w stronę drzwi wyjściowych. Uda mi się, powtarzałem w myślach, kiedy podszedłem do schodów. Miałem zamknięte oczy, bo nawet jeśli by były otwarte, nic bym nie widział. Nogi uginały się pod moim ciężarem, a ja miałem wrażanie, że umieram. Nie wiedziałem czy mam się cieszyć czy smucić z tego powodu. Przecież to chciałem zrobić, prawda? Nie. Nikt nie chcę się zabić. Niedoszły samobójca nie okalecza się, bo chcę zakończyć swoje życie. On chce (a raczej potrzebuje) zrozumienia, troski i odrobiny miłości. Ja też jej pragnę, dlatego musi mi się udać. Muszę otworzyć te drzwi, aby  Feliks mnie znalazł i... I co? I właśnie wtedy osunąłem się na podłogę, tuż przy zamkniętych drzwiach wejściowych.

Feliks 


     - Kurwa! - krzyknąłem i gwałtownie wbiłem stopę w hamulec. 
    Jakiś debil zajechał mi drogę. Zatrąbiłem kilka razy i spojrzałem na zegarek, znajdujący się na mojej prawej ręce. Dochodziła czternasta, a Michał napisał mi wiadomość o trzynastej dwadzieścia. Zerknąłem na GPS, aby upewnić się, że zostało mi piętnaście minut drogi. Uspokój się, pewnie nic mu się nie stało, wmawiałem sobie i oparłem głowę o siedzenie. Stałem właśnie w gigantycznym korku, który miał się zaraz skończyć; mam wjechać w prawą ulice, czyli tam, gdzie nikt nie jeździ. Mam nadzieję, że Michałowi nic się nie stało. Nie wybaczyłbym sobie tego. Przecież, już było tak dobrze... Nie ciął się przez dwa tygodnie! Dzięki mnie. Muszę go dokładnie wypytać co się stało, że zrobił tak durną rzecz. Ale najpierw, muszę do niego dojechać. 
    Gdy tylko skręciłem w prawo, korek zniknął, a przede mną nikt nie jechał. Przyśpieszyłem więc do 80 km/h, choć było to niezgodne z prawem, ale dzięki temu dojechałem do domu Michała w ciągu siedmiu minut. Skąd poznałem, że to jego dom? Miał charakterystyczny pomarańczowy dach, który widać było z kilometra. Zwolniłem i zaparkowałem auto i dosłownie wyskoczyłem z niego. Niech te drzwi będą otwarte, błagałem w myślach, kiedy przeskakiwałem przez furtkę. Podbiegłem do wejścia i nerwowo zacząłem naciskać klamkę. Zamknięte. 
     - Niech to szlag trafi! - mruknąłem do siebie i odwróciłem się. 
    Przetarłem ręką czoło i pozostawiłem ją w tej pozycji, aby uchronić swoje oczy przed słońcem. Jak mogę się dostać do środka? Nagle mnie olśniło. Okno. Tył domu. Od razu puściłem się pędem na drugi koniec mieszkania i zacząłem wypatrywać uchylonego okna. Znalazłem. Było na wysokości mojej klatki piersiowej, więc bez problemu udałoby mi się podciągnąć. Ale, najpierw trzeba to okno otworzyć całkowicie. Spróbowałem i, tak jak zresztą myślałem, brakowało mi kilu minimetrów aby dotknąć klamki znajdującej się po wewnętrznej stronie mieszkania. Muszę znaleźć jakąś skrzyknę, kamień czy coś w tym stylu. Rozejrzałem się nerwowo za którymś z tych przedmiotów, lecz niczego takiego nie dostrzegłem. Gdy nagle, zobaczyłem puste pudełko po butach, leżące przy drzwiach. Nie było duże, ale powinno mi wystarczyć. Podbiegłem do niego i jednym ruchem je wziąłem i położyłem pod oknem. Stanąłem na nim jedną stopą i spróbowałem teraz dosięgnąć klamki. Udało mi się. Nie wierzę, puste pudełko po butach pomogło mi się dostać do Michała. Od teraz kocham pudełka. 
    Podskoczyłem lekko i podciągnąłem się i usiadłem na parapecie. Jakim cudem to pudełko się nie zapadło pod moim ciężarem? Wyciągnąłem stopę najniżej jak potrafiłem i jednym ruchem zdjąłem pokrywkę od pudełka. W środku był... kamień. Zaśmiałem się cicho. Co w pudełku po butach robi kamień?! Nie ważne, od teraz kocham również kamienie. Przerzuciłem nogi do wnętrza domu i stanąłem na jasnych panelach. Zamknąłem okno, aby nikt inny przez nie nie wszedł. 
    Znajdowałem się, w bodajże salonie, a sądziłem tak, bo znajdował się tutaj telewizor, kanapa dwuosobowa i fotel. Gdy popatrzyłem w lewo, widziałem przez wyrwę kuchnie i kawałek holu. Poszedłem w tamtą stronę, rozglądając się wokoło. Na ścianach wisiały obrazy martwej natury, przy telewizorze dostrzegłem zdjęcie w ramce, a na stole leżały pieniądze. Zagwizdałem cicho. Niezła sumka. Kurwa. Zganiłem się w myślach. Przyszedłem tutaj dla Michała, nie dla pieniędzy. Przeszłość jest za mną. Ona nie powróci. Wygrałem już te bitwę. 
     - Michał! - krzyknąłem, choć i tak nie liczyłem na odpowiedź.  
    Przecież on najprawdopodobniej leży w łóżku, zakrwawiony i nieprzytomny, więc co to da, że wykrzyczę jego imię? Ehh... nie czas na rozkminy, Feliks. Ruszyłem do holu i obróciłem się w prawą stronę, czyli tam gdzie powinny znajdować się drzwi frontowe. Natychmiast krzyknąłem szybką wiązankę przekleństw, kiedy zobaczyłem nieprzytomnego Michała. Podbiegłem do niego, krzycząc aby się obudził. Myślałem, że jest już za późno. Że go straciłem. Że straciłem tą małą osóbkę, której wszyscy nienawidzili, a ja ją uwielbiałem. Że już nigdy nie dowiem się, jaki ma głos na żywo. Że nie dowiem się jak pachnie. Nie dowiem się jak zareaguje na moją obecność. Nie dowiem się, czy odwzajemnia moje uczucia. Tak, kurwa, kochałem go! Kochałem i nadal kocham! I co, mam już mu tego nigdy nie powiedzieć?! Nie... on MUSI żyć. 
    Położyłem go na plecy i sprawdziłem czy oddycha. Nie dawał znaku życia. Łzy zaczęły napływać mi do oczu, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać. Uklęknąłem i pochyliłem się nad Michałem. Jak to było? 30 uściśnięć w klatkę piersiową i 2 wydechy powietrza do płuc. Zacząłem. Starałem się to robić dość mocno, ale nie na tyle, żeby połamać mu żebra. Nie męczyłem się przy tym prawie w ogóle, tylko rozpraszające mogły być łzy napływające mi do oczu. Nie bądź beksą, nie płacz, powtarzałem w myślach, gdy zrobiłem już 20 uścisków. Po trzydziestym odchyliłem głowę Michała do tyłu i nabrałem powietrza. Następnie wdmuchnąłem mu je do ust, wcześniej oczywiście zatykając jego nos. Z całej swojej woli starałem się go nie pocałować, ale nie wiem, czy mi się udało.  
    Powtórzyłem wszystkie czynności dwa razy i zacząłem tracić nadzieję. Mogłem zadzwonić po karetkę, to wszystko moja wina, obarczałem się. Łzy spływały mi po policzkach, a i czasem spadały na gołą klatkę piersiową Michała. O kurczę... on ma nagi tors. Dopiero teraz się zorientowałem. Chcąc nie chcąc zerknąłem na jego wychudzony brzuch. Ja pierdzielę... zaczynam go karmić. On przez ten miesiąc ma przytyć przynajmniej dziesięć kilogramów. Musimy także wybrać się na plażę, aby trochę nabrał opalenizny. Mamy czas.  
    Po kolejnej serii, zrezygnowany zatopiłem twarz w dłoniach i zacząłem głośno płakać. Krzyczałem niezrozumiałe wyrazy i obwiniałem się o jego śmierć. Dlaczego tak długo zwlekałem?! On mógł żyć! To ja go zabiłem!  
     - To wszystko moja wina! Przepraszam! - krzyknąłem. 
    Nigdy go nie utuczę. Nigdy nie wybierzemy się na plażę. Nigdy nie będziemy mieć czasu. Z powrotem schowałem twarz w dłonie i ryczałem. Płakałem jak nigdy. Było mi tak smutno, źle, potwornie, że nie da się tego opisać. Straciłem osobę, na której najbardziej mi zależało. Życie dalej nie ma sensu. Może powinienem pójść za przykładem Michała i też się zabić? Nie, muszę żyć dalej. Dla niego. 
     - Spokojnie, jeszcze nie umarłem - usłyszałem cichy szept. 
Uniosłem zdezorientowany głowę i popatrzyłem na chłopaka. Miał przymknięte oczy, a także wpół otwarte usta, których kąciki unosiły się leciutko ku górze. Zaśmiałem się rozpaczliwie i przyciągnąłem do siebie Michała. Nawet nie wyrażał sprzeciwu, ale wyczułem jakieś drgawki z jego strony. 
     - Nigdy mnie tak nie strasz. Błagam. - wyszeptałem i przytuliłem go do swojej klatki piersiowej. 
Głowę położył przy mojej pasze i zamknął oczy. Był cały zimny, a to pewnie sprawa chłodnych kafelek. Kurczę, o tym też nie pomyślałem.  
     - Nie mam zamiaru. Fajne przywitanie, prawda? - spytał sarkastycznie. 
   Pocałowałem go w czubek głowy i mocniej przytuliłem. 
     - Dzięki tobie znienawidziłem niespodzianki oraz pokochałem pudełka i kamienie. Nie pytaj. Opowiem kiedy indziej. - powiedziałem i zacząłem nosem grzebać w jego włosach. - Pokaż, gdzie się pociąłeś. 
   Niechętnie odsunął się kawałeczek ode mnie i pokazał mi lewą rękę. 
     - Przepraszam - wyszeptał, gdy ja badawczo przyglądałem się kreską przy nadgarstku. 
   Nic nie odpowiedziałem, tylko pocałowałem go w te rany. Następnie z powrotem otoczyłem go swoimi ramionami i wtedy wyszeptałem: 
     - Wybaczam ci, ale obiecaj, że nie zrobisz już tego nigdy więcej. Ja... Tak się o Ciebie martwiłem. - wyznałem i znów pocałowałem go w głowę. - A, i od jutra zaczynasz jeść 
   Chyba pogodził się z tą informacją, bo nic już nie powiedział, tylko wygodniej ułożył się na moim ciele. Głowę uniósł ku górze i patrzył na mnie sennym wzrokiem. 
     - Dziękuję. Spróbuję jeść tylko i wyłącznie dla Ciebie. Jesteś mi najbliższą osobą i... - zawahał się przez chwilę - Bardzo mi na Tobie zależy.  
   Zdecydowałem się na odważniejszy krok i pocałowałem go w czoło. Później w oczko. Później w nosek. Przybliżyłem swoje wargi do jego ust, a tuż przy nich powiedziałem: 
     - Kocham Cię - a następnie pocałowałem Michała. 
Najpierw lekko, bo chciałem zobaczyć czy odwzajemni pocałunek. Gdy tak się stało, zacząłem go pogłębiać. Michał zaczął coraz bardziej się angażować, a ja nie pozostawałem dłużny. Walczyliśmy o dominację, którą wygrałem, gdy Michał opadł na moje ramię i mocno przytulił mnie jedną ręką.  
     - Feliks? - spytał 
   Mruknąłem cicho i zachęciłem do dalszej konwersacji. 
     - Dziękuje ci za to, że jesteś. Proszę cię o to, abyś został. Przepraszam cię za to, jaki jestem. 
     - Niezły poeta z ciebie - mruknąłem - Jasne, że zostanę, a taki jaki jesteś, podobasz mi się najbardziej. 
   Ziewnął cicho, a ja powtórzyłem jego ruch. Kurczę, to jest takie zaraźliwe! 
     - Chodź, idziemy spać - mruknąłem i dźwignąłem się na nogi, jednocześnie trzymając Michała na rękach. 
   Jaki on leciutki, przeszło mi przez myśl. Wszedłem na schody i z drobnymi poradami, doszedłem do jego pokoju. Nie jest aż tak źle. Jest brudno, fakt, ale nie ma zbyt dużego syfu. Położyłem Michała na łóżku i gdy miałem go puścić, zostałem wciągnięty do łóżka. 
     - Nie zostawiaj mnie, błagam. Znowu będę miał koszmary - wyszeptał i się przesunął. 
   Położyłem się koło niego i mocno objąłem go w klatce piersiowej. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jejejejej :D W końcu jest! Przepraszam za długość ;-;-;-;-;-; Ale chyba dużo dzieje się w tym rozdziale :D
Wygląd bloga znowu się zmienił :D Tia... Piszcie jak wam się podoba
A i przepraszam za dłuższą przerwę ;-;
Nie ważne pozdrawiam wszystkich!
Papapa

2 komentarze:

  1. Udało ci się ;3 czekam na nexta i nie obchodzi mnie, że będziesz mieć zadanie domowe czy coś takiego.
    U mnie już jest next :333
    Żywa niczym Karina czekam, leniwa dupo :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Lovciam :*

    Tylko błagam nie zabijaj się.Czekam na kolejne.

    OdpowiedzUsuń