sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 2 2/2 - „Faceinface“

     Gdy dotarłem do ów pokoju, przypomniałem sobie o lekcjach, które muszę jeszcze dziś odrobić. Z tego co pamiętam, zadane jest z matematyki i polskiego. Matematyką odrobię w trymiga, ale z językiem polskim może być problem. Nie jestem zbyt dobry z tego przedmiotu. Z tego co pamiętam, mieliśmy zadanie domowe pod tytułem ,,Kim wolałbyś być? Zbyszkiem czy Maćkiem? Uzasadnij w dwudziestu zdaniach". Ehhh... te zadania z polskiego. Omawialiśmy właśnie lekturę pod tytułem ,,Krzyżacy". Chyba najgorsza lektura jaką czytałem. A przepraszam, oglądałem. Po pierwszym rozdziale, ze względu na staroświecki język użyty w tej o to powieści historycznej, odłożyłem grubą jak dwie cegły książkę i wziąłem do ręki znacznie ciekawszą książkę, a mianowicie - ,,Więzień Labiryntu". Lubię czytać opowieści fantasy i przygodowe, choć często brakuje mi czasu (i pieniędzy) na kupno nowej książki.
    Wziąłem potrzebne mi zeszyty od matematyki i polskiego i zacząłem od łatwiejszego przedmiotu. Tak jak myślałem, odrobiłem całe zadanie z matematyki w trzy minuty. Łatwizna - pomyślałem sobie, kiedy odkładałem zeszyt obok komputera. Spojrzałem na czarny monitor z taką fascynacją, jakbym oglądał go po raz pierwszy. W odbiciu widziałem uśmiechniętego chłopaka, zdającego się cieszyć życiem. To chyba udowadnia, że lustro nie pokazuje prawdy. Tak szczerze, to miałem ochotę w tej chwili uwalić się na ziemi i czekać na śmierć. Nienawidziłem swojego życia, przez kilka wspomnień, które diametralnie zmieniły bieg darzeń. Śmierć babci, rozwód rodziców... to tylko nieliczne wspomnienia sprawiające krwawy ból w moim miękkim sercu. Wiem, że jestem strasznie delikatną i wrażliwą osobą, ale nie potrafię tego zmienić. Jestem tchórzem, bo boję się życia i chcę od niego uciec. Dla mnie samobójcy to tchórze, którzy boją się starcia twarzą w twarz z problemami życiowymi. Cóż, chyba mogę się dołączyć do tej grupy osób.
    Maniakalnie włączyłem komputer, a w międzyczasie otworzyłem zeszyt od polskiego na ostatnim temacie. Wiem, że mamy do napisania tej pracy cały tydzień, ale wolę mieć to z głowy. Pani od polskiego i tak mnie pewnie przepyta z tego ,,Dlaczego powieść Krzyżacy to powieść historyczna?" lub inne bezsensowne i związane z tą lekturą pytania. Westchnąłem głośno i zacząłem stukać palcami o biurko w zastanowieniu, jak mam to napisać. Z tej sytuacji wyrwał mnie głośny odgłos włączanego komputera. Przymknąłem oczy i zaczekałem cierpliwie, aż ten przeraźliwie długi i głośny dźwięk się wyłączy, a następnie zalogowałem się na swoje konto.
    Złapałem za czarną myszkę, która leżała po mojej prawej stronie, jak u większości procent ludzi. Od razu włączyłem internet pod nazwą ,,Chrome" i wpisałem w wyszukiwarce ,,Fac...". Nie musiałem nawet kończyć tej nazwy - samo mi ją wyszukało. Na następnej karcie znalazł się ,,YouTube" wraz z jakąś głupią stroną typu ,,Demotywatory". Tam takie bzdury wypisują, ale przynajmniej mam jakieś zajęcie. Wyjąłem kartkę w kratkę A4, długopis i małą kartkę do pisania na brudno. Wszystko ułożyłem symetrycznie, kładąc mniejszą kartkę na drugiej. Jestem strasznym perfekcjonistą.
    Chwilę patrzyłem na puste kartki, kiwając głową i układając kolejne zdania w głowie. Z internetu nie mogę spisać tego zadania, bo pani zawsze sprawdza czy ktoś nie przepisuję ze stron do tego przeznaczonych.
     - Kit z tym - mruknąłem do siebie i włożyłem wszystkie rzeczy do jednej z czterech szuflad.
    Odrobię w niedziele,  pomyślałem i zabrałem się do przeglądania zakamarków internetu. Nic ciekawego nie znalazłem po minucie szukania. Kiedy nagle... zauważyłem coś. Zasłaniało większą część mojego ekranu, więc trudno było tego nie zauważyć. Przypatrzyłem się napisowi: ,,Face in Face". Co to jest? Wyglądało na reklamę gry, ale to było... z kamerką.


„Chcesz mieć własną postać i jednocześnie poznawać nowych ludzi? To dla ciebie idealne rozwiązanie! Face in Face to gra, w której tworzysz postać w grze przypominającą MMORPG, a przy okazji tworzysz tak zwane ,,grupy" osób z którymi chcesz rozmawiać. Więcej na stronie: www.faceinface.pl " *

    Bez zastanowienia kliknąłem w link do tej gry i już na przywitaniu miałem stworzyć sobie postać. Z tego co pisało, jedno konto może być zalogowane na jednym komputerze, co miało chyba zwalczać multikonta. Wybrałem login taki, jak zwykle: Michauś. Pochodzi to z mojej miłości do psów i oczywiście od mojego imienia. Hasło również wybrałem i wpisałem bez problemu.Zaczekałem kilka sekund, zanim przeniosło mnie do innej karty, tym razem już z grą.
    Miałem utworzyć podobiznę siebie lub wyidealizowaną wersję. Najdłużej zajęło mi wybranie fryzury, choć i z tym sobie poradziłem. Po pięciu minutach byłem gotowy zacząć grę. W trakcie, kiedy się ładowała, poszedłem do kuchni po jakiś napój. Najlepiej wodę mineralną, oczywiście lekko gazowaną. Zabrałem to po co przyszedłem i znów kilkoma susami znalazłem się w swoim pokoju.
    Zamknąłem drzwi w obawie, że ktoś mnie podsłuchuje i z powrotem usiadłem na czarnym, skórzanym krześle. Odkręciłem butelkę wody, którą przyniosłem i położyłem nogi na biurku. A co, zabroni mi ktoś? Gdy w końcu gra się załadowała miałem wybrać miejsce do którego chcę się udać.      Wszystko to było w formie samouczka. Okazało się, że wszystko tutaj jest banalnie proste i nieskomplikowane. Idealna gra dla takiego gówna jak ja, pomyślałem smutno.
Pod koniec wyskoczył wielki napis


„Brawo, udało ci się przejść samouczek.
Kamerka zostanie włączona za 3...2...1"

   I się stało. Kamerka się włączyła, a ja ustawiłem ją tak, by widać było moją twarz. Złapałem myszkę ręką i udałem się do parku. A co mi tam. Po lewej stronie, na ciemnoszarym pasku wyświetlały się grupy osób do których mogę dołączyć. Mniejszym druczkiem, w prawym dolnym rogu grupy pisało ile jest tam osób, a w lewej czy grupa jest otwarta czy zamknięta. Wybrałem grupę z nazwą: ,,Zdrowo rąbnięci muzykanci" w której było dwunastu członków. Gdy tylko wszystko się załadowało, usłyszałem rozmowę:
     - Jak możesz myśleć, że One Directon jest lepsze od Justina Bibera? - spytał sarkastycznie jeden chłopak.
   Miał blond włosy, niebieskie oczy i ciemniejszą karnację. Ubrany był w zwykłą białą koszulkę i bluzę.
     - Justin jest gejem gejem, uświadom to sobie sobie - zabitował mu drugi głos.
   Ten chłopak był przeciwieństwem pierwszego. Czarne włosy uniesione za pomocą żelu odsłaniały jego brązowe oczy. Uśmiechnąłem się pod nosem dalej przysłuchując się wyraźnie pozorowanej kłótni dwóch chłopaków.
     - Jak ty możesz tak mówić?! Justin jest moim mężem, mężem, mężem ohhh - zaśpiewał mu pierwszy.
Zaśmiałem się cicho. Naprawdę obydwoje ładnie śpiewali.
     - Dobra, może już dosyć? - zaproponował ktoś trzeci.
   Sprawdziłem kto to dokładnie jest, patrząc w prawy, góry róg ekranu. Tam były twarze wszystkich uczestników rozmowy. Ów trzeci głos okazał się na oko osiemnastoletnim chłopakiem z naturalnie uniesionymi, brązowymi włosami i karmelowymi oczami. Chłopak był opalony i aż tryskała od niego radość.
     - To się przedstawię jako pierwszy - odrzekł i uśmiechnął się serdecznie - Jestem Feliks Szubski, rocznik 97 - wyciągnął rękę w stronę kamerki i udawał, że podaje mi dłoń.
   Powtórzyłem ruch chłopaka cicho się śmiejąc.
     - Michał Rosiński, urodzony w dwutysięcznym roku. - przedstawiłem się i znów rozłożyłem na krześle.
     - Miło poznać. Jakie masz pasje? - spytał i również normalnie usiadł.
   Wszyscy patrzyli w ekrany i czekali na moją odpowiedź.
     - Perkusja. Zawsze chciałem zacząć grać, ale nadal moje marzenie nie chcę się spełnić. - odpowiedziałem całkiem z siebie zadowolony.
   Zawsze trudno mi było nawiązać kontakt z innymi osobami, a teraz szło gładko. Feliks gwizdnął cicho ze zdumienia.
     - Sam bym się nie zdecydował na ten instrument - odparł - Dla mnie za dużo wysiłku.
   Cicho się zaśmiał, a zaraz potem zaczął rozmawiać o sobie.
     - Ja sam śpiewam i to jest chyba najlepsze zajęcie jakie mogę teraz robić. Chodzę na studia prawnicze, a w międzyczasie gram na gitarze elektrycznej. Hej, a ty nie śpiewasz? - spytał nagle i przybliżył się do ekranu, marszcząc przy tym brwi.
   Obróciłem głowę by ukryć swój uśmiech, ale zaraz potem pokierowałem ją z powrotem w stronę kamerki.
     - Niby tak, ale...
     - Zaśpiewaj coś! - przerwał mi zafascynowany Feliks.
   Wszyscy dołączyli się do jego prośby i teraz nie miałem wyjścia.
     - A co? - spytałem i usiadłem normalnie.
   Usłyszałem ciche ,,Mmm" z ich strony i oparłem się na krześle czekając na jakąś sensowną propozycje.
     - Może... Demons zespołu Imagine Dragons? Znasz? - zaproponował Feliks.
   Pokiwałem twierdząco głową. Czy znam? Kocham tą piosenkę!
     - To ustalone. - klasnął w ręce chłopak - A co ja mam zaśpiewać? - spytał
   Ściągnąłem brwi i popatrzyłem na niego niepewnie.
     - Myślałeś, że co? Śpiew za śpiew - wyjaśnił mi
   Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem o co mu chodziło, a następnie zacząłem przypominać sobie wszystkie tytuły jakie poznałem do tej pory.
     - Znasz ,,Don't you worry child"? Zespół ,,Sweadish House Mafia"
   Feliks uśmiechnął się szeroko i również przybliżył do monitora.
     - A mogę zaśpiewać tą piosenkę, ale cover? Nie znam oryginalnego rytmu i takich tam - zaczął wyjaśniać, gestykulując przy tym rękoma.
   Z wolna pokiwałem głową i wyszukałem w internecie ,,Imagine Dragons - Demons karaoke". Mogłem w sumie wejść na specjalną stronę, ale już nie chciałem kazać im dłużej czekać. Wybrałem pierwsze nagranie video i przygotowałem się do śpiewu. Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięli piosenki, prawie od razu przeszedłem do śpiewu.


,,When the days are cold
And the card of fold
And the saints we see
Are a made of gold...

When you dreams are fail
The wants we ones we hail
Are the worst of all
And the blood's run stale

I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide

No matter what we breed
We still are made of greed
This is my kingdom come
This is my kingdom come

When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide"**

   Po pierwszych zwrotkach piosenki, rozkręciłem się. Przymykałem oczy, łapałem się ręką biurka. Słyszałem ciche komentarze innych osób, na przykład: ,,Niezły jest" albo ,,Wow, gdzie on się uczył śpiewać?". Cicho uśmiechnąłem się za pochwały i śpiewałem dalej. Kątem oka widziałem jak wszyscy patrzą na mnie z podziwem, a Feliks, też z uśmiechem. Już go polubiłem.
Gdy wypowiedziałem ostatnie słowa piosenki, usłyszałem gromkie brawa od strony Feliksa i innych osób z grupy. Muszę w końcu poznać również ich.
     - Świetnie śpiewasz, czemu nam o tym nie powiedziałeś? - spytał się blond włosy chłopak, udający wcześniej kłótnie z kolegą.
   Ręką złapałem się za kark i przejechałem językiem po wyschniętych ustach.
     - Nie lubię śpiewać publicznie, może tak to ujmę. - wyjaśniłem i sięgnąłem po butelkę z wodą.
   Napiłem się upragnionego napoju i wytarłem kąciki ust.
     - Nie musisz się tutaj wstydzić. Ani nigdzie indziej, bo naprawdę świetnie śpiewasz - przyznał Feliks.
   Popatrzyłem w jego oczy, które zdawały się być skierowane w moim kierunku. Nie widziałem w nich pogardy, tak jak na co dzień u innych osób. To było... miłe.
     - Dobra, a teraz Feliks - zagadnął ktoś inny.
   Chłopak tylko uśmiechnął się, odsłaniając szereg białych zębów, poklikał coś i po chwili usłyszeliśmy muzykę. Już po pierwszych dźwiękach mogłem stwierdzić, że cover mi się spodoba.


,,There was a time, I used to look into my father's eyes 
In a happy home, I was a king I had a golden throne 
Those days are gone, now the memories are on the wall 
I hear the songs from the places where I was born

Up on the hill across the blue lake, 
that's where I had my first heart break 
I still remember how it all changed 
my father said

Don't you worry, don't you worry child 
See heaven's got a plan for you 
Don't you worry, don't you worry now 
Yeah! 

Don't you worry, don't you worry now 
Yeah! 
Ooh ooh ooh ooooh! 
See heaven's got a plan for you 
Ooh ooh ooh ooooh!"***

   Feliks zaśpiewał wszystko czysto z idealnym akcentem. W przeciwieństwie do mnie, jego oczy były cały czas otwarte, a ręką próbował łapać powietrze. Widać było, że dużo czasu spędził na udoskonalaniu swojego śpiewu, co dało teraz świetne efekty. Śpiewał wprost rewelacyjnie.
Po idealnie zaśpiewanej piosence, od razu napił się wody i czekał na naszą reakcje. Kilka osób pootwierało oczy ze zdumienia, a także nie było w stanie nic powiedzieć. W końcu ja się odezwałem.
     - Śpiewasz... świetnie. Rewelacyjnie. Idealnie - zacząłem rzucać przymiotnikami, dopóki nie przerwał mi śmiech Feliksa.
   Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i puścił oczko. Tak, właśnie znalazłem pierwszego przyjaciela.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, hejo! Pisałam to dość powolnie, bo myślami jestem jak on już będzie z Feliksem... przepraszam :P
Mam nadzieję, że się spodoba :D
PROSZĘ O ZOSTAWIANIE KOMENTARZY!!! 

* Stronka przeze mnie wymyślona

** Tekst piosenki po polsku:

,,Kiedy dni są zimne
A wszystkie karty złożone
I święci, których widzimy
Są wykonani ze złota

Kiedy marzenia się rozpadają, 
A ci, których czcimy
Są najgorsi z najgorszych
I krew powoli stygnie

Chcę ukryć prawdę
Chcę Cię chronić
Ale z bestią w środku
Nie mamy się gdzie ukryć

Nieważne co z siebie dajemy
Wciąż jesteśmy stworzeni z chciwości
To jest moje królestwo
To jest moje królestwo

Kiedy poczujesz moje ciepło
Spójrz w moje oczy
Tam kryją się moje demony
Tam kryją się moje demony
Nie podchodź zbyt blisko
W środku jest ciemno
Tam kryją się moje demony
Tam kryją się moje demony"

*** Tekst piosenki po polsku:

,,Był taki czas, kiedy patrzyłem w oczy mojego ojca 
W szczęśliwym domu, byłem królem, miałem złoty tron
Te dni przeminęły, teraz wspomnienia wiszą na ścianie
Wciąż słyszę dźwięki miejsc w których się urodziłem

Na górze, za niebieskim jeziorem
Tam, gdzie miałem swój pierwszy zawód miłosny
Wciąż pamiętam jak to wszystko się zmieniało 
Mój ojciec powiedział:

Nie martw się, nie martw się dzieciaku!
W niebie mają plan dla Ciebie
Nie martw się, teraz się nie martw!
Yeah!

Nie martw się, teraz się nie martw!
Yeah!
Ooh ooh ooh ooooh! 
W niebie mają plan dla Ciebie
Ooh ooh ooh ooooh!"




piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 2 1/2 - Niespodziewany gość

   
   Ocknąłem się u pielęgniarki, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Było to małe pomieszczenie, pomalowane w większości na biało. Nie powiem, nie lubiłem szpitali ani nic, co jest z nimi związane. Leżałem na twardym, białym łóżku. Pod głową wyczułem mikroskopijnej wielkości poduszkę, lecz jak to mówią ,,liczą się chęci".
    Ruszyłem głową w lewą stronę i przyjrzałem się dokładnie pomieszczeniu. Przy łóżku stał mały stolik, a na nim położona była szklanka wody. Pewnie została przygotowana specjalnie dla mnie. Dalej leżał mój plecak, który wyróżniał się swym czarnym odcieniem, obok niego stało biurko zapełnione papierami.
Delikatnie podniosłem głowę i podparłem się łokciami. Jak ja się tu znalazłem? - pytałem sam siebie w myślach. Ręką znajdującą się bliżej krawędzi łóżka, przetarłem sobie oczy, aby szybciej przyzwyczaić się do przytomności. Tak jak można by się tego spodziewać, w pomieszczeniu nikogo oprócz mnie nie było.
Podniosłem się i odetchnąłem parę razy głęboko. Moje stopy ochraniały tylko czarne skarpetki, dzięki czemu mogłem trochę ochłodzić swoje rozgrzane ciało.
     - Super, akurat dzisiaj musiałem zemdleć - mruknąłem sam do siebie i oparłem się na wychudzonych nogach.
Schowałem ręce pomiędzy kolana i zaczekałem chwilę. Trudno było mi się w tej chwili opanować. Pewnie zadzwonią po moją mamę, aby po mnie przyjechała. Ona i tak nie może tego zrobić. Jeżeli wyjdzie z pracy choćby dziesięć minut wcześniej, od razu zostanie zwolniona. Jej szef nie ma do niej za grosz zaufania, po tym jak zachorowała na anoreksje. Wtedy, wychodziła z pracy wcześniej tylko po to, by kupić alkohol i się podpić. Nie była alkoholiczką, lecz często miała styczność z tym napojem. Teraz już jest normalnie, ale przykre wspomnienia zostały.
Pracowała teraz średnio od pięciu do sześciu dni w tygodniu przez dziesięć, a czasem nawet dwanaście godzin. To zdecydowanie zbyt dużo, jak na trzydziestopięcio latkę. Ta praca powoli ją niszczy, a ona nic z tym nie robi. Mówiłem jej miliony razy, żeby znalazła nową pracę... lecz jestem tylko dzieckiem. Cóż mogę na to poradzić?
Trzęsącą się dłonią sięgnąłem po szklankę z wodą. Myślałem, że wyleje całą jej zawartość, ale w ostatniej chwili udało mi się nią dotrzeć do ust. Łaknąłem upragnionego napoju, coraz lepiej się przy tym czując. Chłód powoli rozprzestrzeniał się w moim ciele. Po wypiciu całej szklanki, odłożyłem ją na miejsce i wstałem. W pierwszej chwili trochę się zachwiałem, ale zaraz potem odzyskałem równowagę.
     - Muszę się stąd wydostać - mruknąłem.
Zrobiłem niepewny krok w przód i złapałem się szafeczki na której stała pusta szklanka. Kolejny krok wykonałem bardziej pewnie i już po pięciu sekundach mogłem się swobodnie poruszać. Poszukałem butów, które, jak się później okazało, znajdowały się pod plecakiem. Idealne miejsce na położenie czyjegoś obuwia. Zabrałem je spod torby i z powrotem usiadłem na leżance, wcześniej jednak zabierając swoje zwykłe ubrania. Ubrałem je dość sprawnie i znów wstałem. Chciałem się jak najszybciej wydostać z tego pomieszczenia. Wyciągnąłem telefon, który znajdował się w mojej prawej kieszeni i odblokowałem ekran. W prawym, górnym roku widniała godzina trzynasta pięćdziesiąt. Za piętnaście minut mojej klasie kończy się w-f i jest tym samym koniec zajęć.
Pospiesznie schowałem telefon do kieszeni i podszedłem do biurka. Ciekawe dlaczego na nim jest aż tyle papierów. Poszukałem jakieś przydatnej informacji, ale niczego nie mogłem znaleźć. Jakieś rachunki, bazgroły, numery telefonów do poszczególnych rodziców... aż w końcu, znalazłem. Swoją kartę. Przeczytałem wszystko dokładnie, coraz to bardziej wytrzeszczając oczy. Było na niej wyraźnie zapisane:

Imię i Nazwisko: Michał Rosiński
Data urodzenia: 23.08.2000
Kolor oczu: Ciemnobrązowe
Wzrost: 178 cm
{...}
Zaburzenia: Podejrzenie anoreksji i początkowej fazy depresji.

Zamarłem. Ta kartka nie może dostać się w ręce mojej mamy. Nie wiele myśląc, schowałem kartkę do drugiej kieszeni spodni niż trzymałem telefon i wstałem. Złapałem rękami twarz i chwilę się zastanowiłem. Czasem zdarza mi się tak zwana "zwiecha" i umiem stać tak z pięć minut. Jednak teraz nie miałem tyle czasu. Po dziesięciu sekundach, postanowiłem co zrobię. Ucieknę. Z resztą, jak zawsze. Prawda jest taka, że jestem pieprzonym tchórzem. Poszedłem po swój plecak, zarzuciłem go na ramię i podszedłem do drzwi. Chwilę się wahałem czy aby postępuje słusznie. Nie mogę pozwolić aby ktoś dowiedział się o moim sekrecie. A dokładniej dwóch.
Nacisnąłem na klamkę i wyjrzałem zza drzwi. Nikogo na korytarzu nie było. Gabinet pielęgniarki znajdował się bardzo blisko szatni, dzięki czemu mogłem sprawdzić czy przy wyjściu od szkoły nie stoi jakiś woźny. Na szczęście, chyba siedział w swoim zaułku i popijał herbatkę. Wyszedłem z pomieszczenia, którego nienawidziłem i pognałem do wyjścia co chwila ruszając oczami na lewo i na prawo. Nauczyłem się, żeby nigdy, kiedy skądś uciekasz, ruszać zbytnio ciałem. Nie wolno ruszać głową, ręce mają być w tej samej pozycji, tylko oczywiście nogi mogą się poruszać. W taki sposób, jest cię trudniej zauważyć.
Po kilku krokach, dotarłem do wyjścia. Pospiesznie wyszedłem z budynku kierując się w stronę przystanku autobusowego. Przeszedłem przez wyróżniającą się bordową furtkę, mijając przy tym kilku palących gimnazjalistów. Spojrzeli na mnie z ukosa wymieniając szydercze spojrzenia. Jednak nie przerwali swojego zdrowego zajęcia. Spuściłem głowę i ręką sięgnąłem po słuchawki, które znajdowały się w tej samej kieszeni co telefon. Gdy właśnie wyciągałem ów słuchawki, jakiś przechodzeń we mnie wpadł. Poczułem ciarki na plecach i od razu rozszerzyły mi się oczy. On wydukał ciche przeprosiny, a ja oszołomiony poszedłem dalej.
Naprawdę, nienawidziłem, kiedy ktoś mnie dotykał bez mojej zgody. Mam złe wspomnienia z dzieciństwa, o których wolę na razie nie wspominać. To tylko przeszłość, która zostawia po sobie obawy i niepewności.
Włączyłem klasycznego Rock'a na telefonie, starając się zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Moje problemy już mnie nie obchodziły. Liczyło się tylko to, abym wrócił do domu i zatopił we własnym żalu i smutku. Człowiek jednocześnie pragnie pogodzić się z przeszłością, ale nie chcę do niej wracać wspomnieniami. Życie jest takie skomplikowane.
Mijałem te same budynki co dzisiaj rano. Nic się nie zmieniło. Dosłownie nic. Te same kupy na chodniku. Te same samochody. Ten sam świat.
Doszedłem do przystanku i sprawdziłem za ile mam autobus. Na szczęście, miał przyjechać za dwie minuty. Choć jedna dobra wiadomość w ciągu godziny. Poczekałem te ów dwie minuty i ( co może się wydawać z lekka dziwne ) autobus przyjechał punktualnie. Wsiadłem oczywiście na sam koniec, stanąłem przy jednym z uchwytów i łapiąc się go, włożyłem plecak między nogi. Rozejrzałem się po autobusie.
Kilka starszych, ubranych w oczywiście płaszcze, choć było na dworze z dwadzieścia pięć stopni. Na głowach miały zmechacone berety, a za buty posłużyły im kozaki. Wszystkie były ubrane praktycznie tak samo, tylko kolory beretów były inne. Równie dobrze, mógłbym każdej napisać numery od jednego do dziesięciu i od razu każdy mógłby je odróżnić. Cóż, taka teraz moda.
Parę chwil później, wysiadłem z autobusu, zostawiając te babcie same z jakimś pijaczkiem. Ruszyłem w stronę domu, przyglądając się martwej naturze. Mijałem właśnie budynek z numerem 27, a sam mieszkałem w domku numer 53. Mój dom wyróżniał się od pozostałych tym, że ma pomarańczowy dach. Wszystkie inne mają czerwony. Ten domek, który właśnie obserwowałem, należał chyba do rodziny z dziećmi. Na oknach poprzyklejane były różnego rodzaju ozdoby okienne. Miały różne kształty, ale najwięcej było chyba motylków, kwiatków i ważek. Dopiero po chwili spostrzegłem również nalepkę w kształcie dzika. Była naprawdę szczegółowo zrobiona i nawet z tej odległości, mogłem dostrzec wszelakie szczegóły.
Cały dom pomalowany był na beżowo, co trochę kontrastowało z dachem, ale właściciele zdawali się tym nie przejmować; przecież mieszkają tu z grubsza pięć lat, a nadal nie przemalowali tego budynku. Za to zadbali o mały ogródek, który znajdował się zaraz przy wejściu.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na swego rodzaju murek. Jeszcze, kiedy byłem dzieckiem chciałem się na niego wspiąć i udawać króla świata. Teraz, murek ten był tylko trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie i został zakryty przez różnego rodzaju grafity. Niektóre wyglądały na dzieła sztuki, a inne na zwykłe bazgroły. Ciekawe dlaczego urodzeni artyści malują swe dzieła na murkach, a nie na papierze bądź płótnie. Wzruszyłem ramionami i znów spojrzałem na domki.
Kolejny, nie różnił się prawie niczym od poprzedniego. Może tylko z kuchni unosił się świeży zapach... kotletów? Nie wiem, nie znam się, ale pachniało wyśmienicie. Zaciągnąłem się ów zapachem i leciutko, prawie niezauważalnie, uśmiechnąłem. Przypomniała mi się ckliwa scenka z dzieciństwa, kiedy to ja, będą trzyletnim chłopcem, pomagałem mamie rozgniatać kotlety, a ona będąc wtedy dwudziestodwuletnią, patrzyła na mnie z uznaniem. Mój tata siedział obok i szeptał do mamy ,,Dobrze mu idzie, może kiedyś zostanie kucharzem?". Mama odpowiedziała wtedy słowa, których nigdy nie zapomnę ,,Nie, to do niego nie pasuje. Myślisz, że sprawdziłby się w roli perkusisty?". Od tamtej pory, chcę spełnić marzenie i swoje i mamy, zostając perkusistą.
Kiedy znalazłem się blisko swojego domu, rozejrzałem się w około. Zawsze to robiłem, aby sprawdzić czy jakiś włamywacz nie czai się gdzieś w pobliżu. To taka moja kolejna ,,mała" paranoja. Jak upewniłem sam siebie w duchu, że jestem tutaj sam, przeszedłem przez lekko pomarańczową furtkę, minąłem różnokolorowe kwiaty i krzewy, wyciągnąłem klucz z bocznej kieszeni w plecaku i otworzyłem drzwi wykonane z ciemnego drewna. Rozległ się cichy trzask i już po chwili, stałem na środku korytarza.
Zatrzasnąłem drzwi, dwoma ruchami zdjąłem buty i rzuciłem je do schowka na tego typu odzież i ruszyłem na schody. Przeskakiwałem po dwa szczeble, aby szybciej dostać się do mojego pokoju. Gdy dotarłem już na szczyt, skręciłem w prawo i wszedłem do pierwszego pomieszczenia. W taki sposób znalazłem się w moim pokoju.
Położyłem plecak obok drzwi, a sam uwaliłem się na łóżku, którego nie pościeliłem dziś rano. Schowałem głowę w poduszkę i ze zmęczenia, zasnąłem. A śniły mi się nieprzyjemne rzeczy.

Byłem sam, w lesie. Nie było wokół mnie żywej duszy jednak ja słyszałem głosy dobiegające spośród drzew. Rozglądałem się nerwowo po okolicy, szukając właścicieli wydających dźwięków, ale nikogo nie znalazłem. Z czasem, dźwięki te zaczęły się układać w słowa. Słyszałem takie obelgi jak ,,Grubas", ,,Emos", a także ,,Brzydal". Coraz to bardziej spanikowany, zacząłem obracać się nerwowo, modląc się jednocześnie w duchu, aby to wszystko się skończyło. Wśród głosów, rozpoznałem moją mamę, mojego tatę, a także, nieżyjącą już babcię, która była jedną z ważniejszych dla mnie osób. Ona jedna potrafiła mnie zrozumieć. Wszystkie te osoby mówiły mi, że jestem nikim. Jestem jednym, nic nie wartym zerem. Że nigdy nikogo nie pokocham, ani nikt nigdy nie pokocha mnie. To było straszne, słuchać obelg od swoich bliskich. 
Od ludzi, których się kochało.

Obudziłem się cały zlany potem. Już tak dawno nie śnił mi się taki sen... Zazwyczaj jestem w jakieś ciemnej dziurze bez dopływu światła i zaczynam widzieć potwory, które śmieją mi się w twarz. A teraz... te potwory zstąpili moi bliscy. Ze złamanym sercem, wstałem z łóżka. Płakałem. Krople słonych łez ściekały po moich wychudzonych policzkach. Było mi wstyd przed samym sobą.
Powlokłem się do łazienki, po zaznajomiony przedmiot. Leżał na górnej półce, aby moja mama nie mogła go dosięgnąć. Zawinięty był w cienką folię, która chroniła go od kurzu. Uderzyłem przy okazji we framugę od drzwi. Byłem zły na siebie, że nawet tak głupi, choć realny sen, może doprowadzić mnie do płaczu. Jeszcze bardziej się wściekłem i jednocześnie zasmuciłem. Wziąłem jednym, szybkim ruchem żyletkę z półki, odwinąłem ją i przyłożyłem do lewej ręki.
     - Już nigdy nie będziesz nikogo krzywdził - wykrzyczałem.
   Gdy miałem wykonać ten ostateczny ruch, usłyszałem dzwonek do drzwi. Odrzuciłem niekontrolowanie żyletkę w bok, a ta trafiła do otwartej ubikacji.
     - Ja to mam kurwa szczęście! - krzyknąłem po raz kolejny.
   Zabrałem jakiś ręcznik, który był powieszony przy umywalce i zacząłem schodzić po schodach, wycierając twarz owym ręcznikiem. Kto mógłby teraz przyjść o tej porze? - pytałem sam siebie. Przecież matka jest w pracy, a ojciec... on nawet o mnie nie myśli. Zadając sobie to jedno kluczowe pytanie - dotarłem do drzwi. Otworzyłem je lewą ręką, a prawą nadal trzymałem ręcznik blisko twarzy.
Stałem jak kołek dobre dziesięć sekund i wpatrywałem się w gościa, który do mnie przyszedł. A była to... Milena. Stała z najwidoczniej wymuszonym uśmiechem na twarzy, plecakiem na plecach i telefonem w kieszeni. Nie zmieniła swojego ubioru od czasu w szkole, lecz teraz wyglądała... gorzej. Pod oczami pojawiły się worki. Lekkie, prawie niewidoczne, ale jednak tam były. Twarz przybrała kolor dojrzałej maliny, ze względu na prażące słońce, a jej paznokcie były poobgryzane.
     - He-hej - wydukała nieśmiało Milena.
   Potrząsnąłem głową, sprawiając jednocześnie, że ręcznik otarł się o moją skórę.
     - Hej - zacząłem równie nieśmiało - Co cię tu sprowadza? - dodałem po chwili.
   Dziewczyna wyraźnie zmieszana, złapała się jedną ręką za kark.
     - Chciałam sprawdzić czy... wszystko z tobą w porządku... wiesz, zemdlałeś na w-f'ie, a później słyszałam, że uciekłeś od pielęgniarki... - starała się mi wszystko wyjaśnić.
   I wszystko stało się oczywiste. Ciekawe kto powiedział, że uciekłem. Pewnie ta pielęgniarka powiedziała, że gdzieś poszedłem i kazała jej do mnie przyjść.
     - Tak, wszystko już jest okej. I nie uciekłem od pielęgniarki. Kiedy się obudziłem jej nie było, a nie miałem zamiaru na nią czekać - odparłem beznamiętnym tonem.
Lubiłem Milenę, ale zastanawiało mnie, dlaczego ona w ogóle tu przyszła. Rozumiem, martwi się, ale tak naprawdę nie ma o co. Przecież ja się chcę tylko pociąć... Dobra, jednak jest się o co martwić.
     - Na pewno? To ja odprowadzałam się do pielęgniarki i nie byłeś wtedy w dobrym stanie. - nabierała pewności siebie.
     - Tak, na pewno. Dziękuję Milena za troskę, ale...
     - Nie ma za co. Polecam się na przyszłość - uśmiechnęła się do mnie. Tym razem był to szczery uśmiech.
     - Pewnie skorzystam - zapewniłem żartobliwie, choć w głowie wiedziałem, że to prawda.
   Kiedyś jeszcze zemdleję w szkolę, a jedyną osobą, która mi pomoże, będzie Milena.

***

   Po wizycie mojej jedynej koleżanki, usiadłem na kanapie w salonie, przykrywając sobie oczy ręcznikiem. Pomimo tego, że dzisiaj już miałem swego rodzaju drzemkę, chciało mi się spać. Wiedziałem, że wtedy obudzę się o dwudziestej lub w najlepszym wypadku o osiemnastej, ale i tak zacząłem odpływać w krainę Morfeusza. Dopóki nie zadzwonił telefon.
     - Halo? - zapytałem znużonym głosem, wynikającym z mojego samopoczucia.
     - Gdzie ty jesteś?! Pielęgniarka do mnie dzwoniła! Wszystko jest dobrze? - zadawała mi pytania pod rząd mama.
   Od razu się wybudziłem i usiadłem prosto na kanapie.
     - Jestem w domu. Nic mi nie jest. Czuję się znakomicie - odpowiedziałem, starając się przybrać jak najbardziej naturalny ton głosu.
     - Masz szczęście! Podobno zemdlałeś! Co się stało? - zmieniła swój ton z ,,Gadaj albo przerobię cię na miazgę" na ,,Ojej, kuku. Boli?"
     - Nic poważnego. Przemęczony byłem - minąłem się z prawdą.
   Później, dostałem kazanie o ,,Zdrowym Trybie Życia" i dlaczego uciekłem ze szkoły. Po jakiś dziesięciu minutach, udało mi się udobruchać moją mamę, która i tak pod koniec rozmowy była jeszcze zdenerwowana. Rozłączyłem się z nią i wprost zlałem z kanapą.
     - Czy te kłamstwa kiedyś się skończą? - spytałem sam siebie, choć głowę miałem skierowaną ku sufitowi.
Spędziłem w tej jakże wygodnej pozycji jeszcze z minutę, a następnie ruszyłem do pokoju.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jej, wytrwaliście do końca :3 To taki rozdział niespodzianka ode mnie!
Jeszcze trochę i w końcu dotrę do głównej części opowiadania!

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 1 - Gorzej już być nie może?


    Kiedy zszedłem na dół, poczułem zapach dopiero co usmażonych naleśników. Ślinka poleciała mi już na sam ich zapach, ale starałem się powściągnąć głód. Nie potrzebuje jedzenia. Ostatnio miałem napad i zjadłem cały obiad, pięć jogurtów, trzy kanapki i wypiłem cztery kubki kakao. Później to wszystko wylądowało w toalecie.
     - Schodzisz?! - krzyknęła nie zdająca się z mojej obecności mama.
     - Już jestem - powiedziałem przeciągle i położyłem czarną torbę obok wyjścia.
  Przejrzałem zabrudzoną kuchnie. Zazwyczaj czerwony blat, pokryty był teraz dość dużą ilością mąki. Naczynia w zlewie, aż prosiły się o umycie, lodówka o wyczyszczenie, a śmieci o wyrzucenie. Ani ja, ani mama nie mieliśmy czasu na takie bzdety, więc trochę się już tego brudu zalęgło. Górne szafki były przykryte przez kolorowe karteczki z rzeczami do zrobienia. Moja mama od kiedy je tak poprzyklejała, do tej pory tak wiszą. Beżowy zegar na ścianie, także wymagał wyczyszczenia, a i również zmiany godziny. Razem z mamą zapomnieliśmy zmienić czas na letni.
     - Zrobiłam dla ciebie pyszne naleśniki z serkiem waniliowym - Położyła na brązowym stole moje śniadanie.
   Rzeczywiście wyglądały na takie jak mówiła. Znów skarciłem się w duchu, że mam ochotę je zjeść.
     - Nie jestem głodny - próbowałem się wymigać przed posiłkiem.
  Mama popatrzyła na mnie zmartwiona. Jej wiecznie szeroko otwarte, niebieskie oczy, przymknęły się lekko, mierząc mnie od góry do dołu. Uśmiech zniknął z jej twarzy, a zastąpił go dziwny grymas. Musiała wcześniej związać swoje długie, brązowe włosy w kitkę, a na twarz nałożyła ledwie widzialny makijaż. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiatki, a na niej jasnozielony fartuszek kuchenny.
     - Nie wymigasz się. Masz zjeść. Koniec, kropka - odpowiedziała stanowczo i odwróciła się, zostawiając mnie sam na sam z posiłkiem.
    Żeby nie wzbudzić podejrzeń mamy, które i tak już sięgały zenitu, zjadłem przygotowany przez nią posiłek. Miała rację, był pyszny. Zrobiony od serca specjalnie dla mnie. Z poprawionym humorem odłożyłem pusty talerz do przepełnionego zlewu.
     - Dziękuję - powiedziałem i serdecznie się do niej uśmiechnąłem.
  Tego gestu nie wykonywałem zbyt często, a ona o tym wiedziała. Odwzajemniła uśmiech i przytuliła mnie mocno, całując mnie później w ucho.
     - Kocham cię - wyszeptała i lekko mną zakołysała.
     - Też cię kocham - odpowiedziałem i ostatni raz mocno ją uścisnąłem.
    Odsunąłem się i spojrzałem na zegarek. Już automatycznie dodałem jedną godzinę w przód i otworzyłem szerzej oczy. Za pięć minut mam autobus.
     - Papa! - krzyknąłem do mojej mamy w biegu.
    Usłyszałem jej pożegnanie zanim wybiegłem z domu z potrzebnymi rzeczami. Na przystanek zwykle idę od siedmiu do dziesięciu minut, a teraz mam wyrobić się w pięć. Dla normalnego nastolatka, byłaby to bułka z masłem, natomiast, dla anorektyka jak ja, nie jest to już takie proste. Biegłem przez pierwsze cztery minuty, zanim zauważyłem typowy dla autobusu przystanek. Stało tam parę osób, co oznaczało, że udało mi się dobiec na czas.
    Odetchnąłem głęboko i starałem się uspokoić oddech. Oparłem się o kolana, wcześniej kładąc plecak obok. Chyba nie ma się co dziwić, że nie lubię w-f'u. Nie daje rady przebiec kilometra w krócej niż cztery minuty. Jestem zerem, nic nie wartym chłopakiem. Po co ja w ogóle żyję?
    Z moich samobójczych rozmyśleń, wyrwał mnie dźwięk hamowanego autobusu. Podniosłem torbę i z grymasem na twarzy wsiadłem na koniec czerwonego pojazdu. Wyciągnąłem słuchawki z kieszeni i włożyłem je do uszu oraz telefonu. Wybrałem pierwszą lepszą piosenkę i rozkoszowałem się muzyką rockową. Chyba byłem od niej uzależniony.
    Sześć przystanków dalej wysiadłem i poszedłem w kierunku szkoły. Mijałem wielkie, szare budynki zamieszkałe prawdopodobnie przez starców, ludzi, którzy gdzieś się śpieszyli i zaparkowane samochody. Nic niezwykłego. Zwykły dzień w zwykłym mieście. Szedłem dalej, nie zwracając zbyt dużej uwagi na to, co działo się dookoła mnie.
    Po pięciominutowym spacerku, doszedłem do szkoły. Najbardziej znienawidzonego budynku przez wszystkie dzieci jak i młodzież. Zdjąłem jedną słuchawkę, aby cokolwiek słyszeć i wszedłem do dwupiętrowego,niebiesko - białego budynku. Po prawej i lewej stronie były szatnie z których nikt już w lato nie korzystał, dalej znajdowały się sale głównie od przedmiotów ścisłych, a na kolejnym piętrze, miejsce swe znalazły pozostałe przedmioty.
    Moją pierwszą lekcją była matematyka. Przez wszystkich znienawidzona, a przeze mnie kochana królowa nauk. Zawsze na koniec roku miałem z niej szóstkę, czego zazdrościli mi inni. I wtedy się na mnie wyżywali. To jakieś głupie żarciki, karteczki i tym podobne. Na co dzień tak nie robią, co jest jedynym plusem.
    Ruszyłem w stronę sali od swojego ulubionego przedmiotu, ściągając słuchawkę tuż przed nią. Uśmiechnąłem się lekko nie wiedzieć czemu, przez co kilka osób z mojej klasy, wydęło usta w dziwnym grymasie zaskoczenia. Jeszcze chyba nigdy nikt ze szkoły nie widział mnie z choćby uniesionymi kącikami ust. Podszedłem jeszcze bliżej wejścia do sali, kiedy usłyszałem dzwonek na lekcje.
    Mój nauczyciel przyszedł minutę po dzwonku. Jest chyba najbardziej punktualnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
    Był wysokim brunetem o ciemnozielonych oczach. Jakby się dokładniej przyjrzeć jego prostej fryzurze, można było spostrzec pierwsze oznaki starości. Ubierał zwykle pastelowe, jasne koszule i niebieskie jeansy. Przy boku wisiały jego srebrne kluczyki do auta, a przez ramię miał przewieszoną brązową, skórzaną torbę.
     - Zapraszam wszystkich - otworzył drzwi i serdecznie się do nas uśmiechnął.
   Dla takich nauczycieli warto było przychodzić do szkoły. Odwzajemniłem uśmiech i tuż za ostatnią dziewczyną z rzędu, wszedłem do klasy. Podwójne ławki, tak jak się można było spodziewać, nie zmieniły się przez krótki weekend. Ułożone były w cztery rzędy z taką samą liczbą kolumn.
    Podszedłem nadal lekko uśmiechnięty do swojej ławki znajdującej się w trzecim rzędzie i najbliżej okna. Jak wszyscy doskonale wiemy, ów okna w szkole zawsze są po lewej stronie. Jest to zrobione specjalne dla osób praworęcznych, ponieważ większość dzieci piszę właśnie tą ręką. Przystanąłem przy swoim miejscu obok mojej „koleżanki Mileny.
    Była drobną, blond włosą dziewczyną o kremowej karnacji i piwnych oczach. Nie ubierała się jakoś szczególnie. Zwykła koszulka i krótkie spodenki to był zdecydowanie jej styl. Jednak, wyglądała o wiele lepiej niż te wszystkie umalowane, ubrane skąpo dziewczyny. Była także jedyną osobą, która mnie w jakiś sposób akceptowała.

     - Hej - powiedziała półszeptem i uśmiechnęła się do mnie.

Zdziwiony, ale także zadowolony, odpowiedziałem jej równie cichym powitaniem. Odłożyłem plecak obok krzesła i stanąłem w miarę prosto przy ławce.

     - Dzień dobry, siadajcie - powitał nas wesoło nauczyciel - Poniedziałek, poniedziałek... - zaczął mamrotać pod nosem znienawidzony przez wszystkich dzień tygodnia.

  Zacząłem się rozpakowywać słuchając jego opinii na temat tego, że weekend powinien trwać trzy dni, a nie tylko dwa. Całkowicie się z nim zgadzam, ale śmiesznie było słuchać jego zdania, a raczej bełkotania pod nosem.
  Gdy w końcu się uspokoił, sprawdził obecność i przeszliśmy do zajęć. Mieliśmy teraz chyba jeden z najprostszych rozdziałów, jakie kiedykolwiek istniały. Bazgrałem sobie po zeszycie, co jakiś czas pomagając Milenie zrozumieć jakieś banalne zadanie.
  Pomiędzy rysowaniem, a pomaganiem, rozmyślałem nad spożytym dzisiaj posiłkiem. Jak ja teraz schudnę? Mam dziś iść do toalety dwa razy? A od tego szkolnego obiadu się nie wymigam. Takie to trudne życie anorektyka...

     - Halo, ziemia do Rosińskiego! - pstryknął mi przed oczami mój nauczyciel.

Otrząsnąłem się i odsunąłem.

     - Jestem, jestem - odpowiedziałem i przetarłem sobie twarz rękoma.

Nagle poczułem się strasznie słabo.

     - Nie jestem taki pewien, ale dobra. Jaka jest odpowiedz na to pytanie? - zapytał i wskazał na tablicę.

Łatwizna. Policzyłem wszystko w pamięci w jakieś pięć sekund.

     - 103,7 [j 2] - odpowiedziałem pewny siebie.

Nauczyciel spojrzał na mnie z uznaniem i wrócił do odpytywania innych uczniów.

     - Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakbyś miał zemdleć... - szepnęła zmartwiona Milena.

Chwila, czy ona się o mnie martwi.

     - Tak, wszystko jest okej - zapewniłem i rozsiadłem się.

   Sprawdziłem po kryjomu godzinę. Za dziesięć minut koniec lekcji, więc do toalety nie ma sensu iść. Muszę wytrzymać. Zacząłem nerwowo uderzać długopisem o podręcznik i starałem się skupić na zadaniu. Pomimo tego, że było banalnie proste, nie umiałem go rozwiązać. Co chwilę wycierałem pot z czoła i coraz to bardziej zacząłem się trząść. Najpierw to były tylko lekkie drgawki, lecz z czasem zaczęły się nasilać.

     - Michał, wszystko dobrze? - spytał zmartwiony nauczyciel i spojrzał na mnie przenikliwie.
     - Ta-tak - wyjąkałem i w tej chwili zadzwonił dzwonek.

  Nerwowo zacząłem się pakować, nie zwracając uwagi na pogłoski wygłaszane przez osoby za mną. Zarzuciłem plecak na ramię i mrucząc ciche ,,Do widzenia", wyszedłem z sali, kierując się w stronę toalety. Zwiesiłem głowę i niepewnie wszedłem do ów pomieszczenia. Na szczęście nikogo tam nie było, co dało mi pełną swobodę. Otworzyłem pierwsze lepsze drzwi i zacząłem robić swoje.
  Jakim trzeba być idiotą, żeby wkładać sobie dwa palce do buzi i zmuszać organizm do wymiotowania? Pewnie przynajmniej takim jak ja.
    Po skończonej robocie, drugą ręką wytarłem łzy z oczu, które nagromadziły się podczas wymiocin. Wyszedłem z kabiny i rozglądnąłem się. Nadal nikogo nie było.
    Podszedłem do umywalki i dokładnie wypłukałem twarz. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale poczułem się o wiele lepiej. Jakiś... lżejszy. W miarę zadowolony, lecz bez uśmiechu na twarzy, wyszedłem z toalety. Jeszcze tylko cztery lekcje i dwa w-f'y.


 ***

    Pierwsze cztery lekcje minęły mi bardzo szybko. Na polskim omawialiśmy lekturę, na biologi i chemii było powtórzenie działu, a na WOS-ie nic ciekawego się nie działo. Jak zwykle rozmawialiśmy o prawach obywateli i bla,bla,bla. Osobiście nie lubię tego przedmiotu, lecz nie jest najgorszy. O wiele gorszy jest w-f, który za chwilę się zacznie.
    Stałem przed salą i czekałem wraz z moją klasą na nauczycieli w-f'u. Dziewczyny miały zajęcia z kobietą, a chłopaki z mężczyzną. O wiele bardziej mi się tak podobało. Rok temu, w pierwszej klasie gimnazjum, mieliśmy wychowanie fizyczne z jedną nauczycielką. Pamiętam, jak traktowała dziewczyny lepiej od nas i pozwalała im siedzieć na trybunach przez całą lekcje. A później dziewczyny gadały, że ,,nie mają kondycji" i ,,są grube". Genialna logika! Narzekaj, że jesteś gruba, nic z tym nie rób i czekaj na cud.
    Wracając do chwili obecnej... Za rogiem dostrzegłem charakterystyczne dla naszego nauczyciela, niebieskie szelki. Wszyscy chłopacy uwielbiali tego nauczyciela, natomiast ja, uważałem, że jest zbyt pobłażliwy. Chociaż, dla mnie to i lepiej.
    Nauczyciel zbliżał się do nas wielkimi krokami, a tuż za nim dreptała nauczycielka. Wysoka, blond włosa kobieta starała się dotrzymać mu kroku, pomimo iż wyglądała na zestresowaną i zmęczoną. W ręce trzymała oba dzienniki i taką samą liczbę małych notatników. Zawsze zapisywała tam swoje sprawy. Nasz nauczyciel wolał notować wszystko na telefonie bądź tablecie.

     - Wchodzimy! - krzyknął głośno pan Dariusz.

    Jak na jego komendę, wszyscy chłopacy ruszyli w stronę męskiej szatni, przepychając się nawzajem. Ja nie uczestniczyłem w tej zabawie, a przynajmniej nie miałem takiego zamiaru. Szedłem najwolniej ze wszystkich, mijając kręty korytarz i dochodząc do szatni. Słyszałem krzyki innych osób i zmuszałem się, aby nie zasłonić uszu.

     - Kotwica Kołobrzeg! - krzyczał największy sportowiec w klasie.

    Wszyscy mu odkrzykiwali, rzucali się na bordowe ściany, upadając później z hukiem na jasnobrązowe linoleum. Ja najnormalniej w świecie się przebrałem i wyszedłem z tej klatki. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Bardzo dobrze. Przynajmniej nikt nie musiał patrzyć na me grube i okaleczone ciało. Usiadłem spokojnie na ławce przed szatnią i zaczekałem spokojnie na resztę, rozmyślając wtedy co będzie jak wrócę do domu.
    Najprawdopodobniej odrobię lekcje, trochę posiedzę przed komputerem i dodam notatkę w dzienniku. Tak, prowadzę swego rodzaju pamiętnik, ale czy jest w tym coś złego? Zawsze pod koniec notki piszę sobie jedną miłą rzecz, jaka przytrafiła mi się w ciągu dnia. Czasem jest to zwykłe uśmiechnięcie. Codzienne zapisywanie swoich myśli pozwala mi się odstresować. Zacząłem prowadzić ten pamiętnik dokładnie tego dnia, kiedy tata nas zostawił. W tamtym dniu pod koniec rozmyśleń, nie napisałem żadnego miłego wspomnienia.

     - Woah! - krzyk jednego z kolegów z mojej klasy wyrwał mnie z rozmyśleń.

Drgnąłem i prawie uderzyłem przez niego głową w ścianę.

     - Sory - dość chamsko mnie przeprosił i wrócił do swoich zajęć.

Czyli wydurniania się przed dziewczynami, aby im zaimponować. Nie wiedziałem, co dziewczyny widzą w tym chłopaku. Nie dość, że jest brzydki to jeszcze się zachowuje jak cham i prostak. Naprawdę, nie zrozumiem logiki dziewczyn.

     - Idziemy na bieżnie. Dzisiaj mamy zajęcia z biegów. - oznajmił krzycząc nasz nauczyciel.

    O nie. Jak ja nienawidzę biegać. Przecież już dzisiaj z rana biegałem! To wystarczy, prawda? Oparłem głowę o zimną ścianę i zaczekałem chwilę. Wokół mnie krążyli ludzie, którzy zdawali się nie zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Zupełnie tak jak wcześniej w szatni. Nagle poczułem się strasznie osamotniony. Niezrozumiały. Nie pasujący do panujących idei tego świata. Jestem zbyt wrażliwy na otaczający mnie wszechświat. Odnoszę wrażenie, że wszyscy są jacyś brutalni, okrutni. Cieszą się z cierpienia innych, a czasem jeszcze przysparzają im tego strasznego uczucia - bólu i bezsilności. Inna sprawa, kiedy złamiesz nogę, a kiedy ktoś regularnie biję cię i szantażuję. Nie masz wtedy co zrobić, jesteś bezbronną ofiarą, a twojemu napastnikowi nie zależy już na twoim życiu. Ważne, aby mógł się popisać przed samym sobą bądź znajomymi. Kolejna rzecz, której prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem.
    Otrząsnąłem się dopiero po dłuższej chwili i starałem się dogonić resztę. Musiałem tylko przejść przez dobrze oświetlony korytarz, prowadzący na zewnątrz. Pewną ręką otworzyłem dwie pary szklanych drzwi i dołączyłem do biegających. Z tego co się orientuje, mamy dwa kółka rozgrzewki. Słońce przygrzewało moje plecy, czyniąc mi z biegania jeszcze większą katorgę. Wlokłem się niemiłosiernie, mając cichą nadzieję, że ten dzień już niedługo się skończy.

                                                                              ***
     - Szybciej! - krzyczał na mnie mój nauczyciel.

    Zaliczałem właśnie bieg na trzysta metrów. Jak zwykle, wlokłem się na szarym końcu. Tak właściwie, to wszyscy dookoła krzyczeli moje imię. Oni mnie nie dopingowali, a wręcz przeciwnie. Gdy tylko na kogoś zerknąłem, widziałem pogardę oraz znużenie w jego oczach. Pot spływał z mojego czoła. Czułem się coraz gorzej wraz z przebytymi metrami. Zaczęło mi ciemnieć przed oczyma. W połowie drogi, zacząłem głośno dyszeć. Moje serce biło niewiarygodnie szybko. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy z mojej klatki piersiowej. Wykonywałem kroki automatycznie, lecz za każdym razem było coraz ciężej. Blisko mety, już nic nie widziałem, choć miałem otwarte oczy. A może jednak były zamknięte? Nie wiem, naprawdę, nie mam pojęcia.
    Gdy usłyszałem wyczekiwany przeze mnie dźwięk gwizdka, osunąłem się na ziemie, tracąc przytomność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oddaje wam wyczekiwany ( mam nadzieję ) rozdział pierwszy :)    ( za błędy przepraszam! )
Jestem w trakcie pisania drugiego i tak jak to jest ustalone, pojawi się dwa tygodnie po tym. Chyba, że coś mnie natchnie i wstawię go wcześniej :)))
Dobra, pozdrawiam w szczególności Lady Darkness, która komentuję i daję mi motywację abym pisała dalej :))) Ale również wszystkich, którzy skomentowali to na drugim blogu :)))
Łucja, ciebie też pozdrawiam!

niedziela, 15 lutego 2015

Prolog


   Dźwięczny odgłos budzika rozniósł się po moim małym pokoju. Niechętnie otworzyłem oczy i niemal natychmiast je zamknąłem. Przez moje małe okno wpadało niemiłosiernie jasne światło, które akurat trafiło prosto w me zaspane ślepia. Ale cóż, nie ma co się dziwić. Jest już przecież początek czerwca, czyli wielkimi krokami zbliża się koniec roku szkolnego.
   Z trochę poprawionym humorem, znów otworzyłem oczy. Zasłoniłem je ręką i jęknąłem cicho. Już ostatni miesiąc - pomyślałem. Lekko przymrużyłem oczy i dałem im chwilę na przystosowanie się do światła. Nieznośny budzik nadal wydawał z siebie chorobliwie głośne dźwięki. Jednym ciągnącym się ruchem wyłączyłem to dzieło szatana i powróciłem do tak zwanego „nic nie robienia".
   Wiedziałem, że niedługo przyjdzie moja mama, aby sprawdzić czy przypadkiem nie zaspałem do szkoły bądź symuluje chorobę. Już próbowałem ją oszukać, ale nie tak łatwo to zrobić z wykwalifikowaną pielęgniarką z dziesięcioletnim stażem. Jednak była jedna rzecz, której ukrywanie opanowałem do perfekcji. A jest to samo-okaleczanie.
   Niestety, zmagam się z tym nałogiem już ponad pół roku. Ukrywam blizny na lewej dłoni i przedramieniu przed wszystkimi. Z początku, robiłem to z bólu psychicznego. Mojej mamie nie układało się w pracy co odbijało się również na naszych relacjach. Później tata ją zostawił, mówiąc, że znalazł sobie inną. Moja rodzicielka nie radziła już sobie z problemami i powoli traciła poczucie własnej wartości. Zaczęła uskarżać się na swoje zgrabne ciało, przez co, wpadła w początkowy stan anoreksji. Całe szczęście, że poznała kogoś takiego jak Jan.
   Pomógł jej wrócić do zdrowia i sprawić, aby uśmiech choć raz dziennie pojawił się na jej twarzy. To jest prawdziwa miłość do której moja mama się nie przyznaję. Może kiedyś się na niego zdecyduje. Tak jak ja zdecyduję się na to, aby skończyć z tym głupim nałogiem.
   Ciąłem się praktycznie raz na tydzień. Czasami zdarzało mi się nie robić tego przez miesiąc, co uznawałem za wygraną walkę z nałogiem. A czasem potrafiłem ciąć się codziennie i uświadamiać sobie, że jestem zerem. Że jestem nikim. Że jestem najgorszym co spotkało ten wszechświat. Te myśli towarzyszyły mi codziennie. Również w tej dłużącej się chwili.
   Otworzyłem oczy na dobre i przeciągnąłem się, solidnie przy tym ziewając. Nie spałem zbyt dobrze, z resztą, tak jak zawsze. Po krótkiej chwili patrzenia się w biały sufit, usiadłem na łóżku. Od razu schowałem twarz w dłonie i przecierałem oczy. Jak trudno jest wstawać z łóżka w poniedziałki, pomyślałem z goryczą i wyciągnąłem rękę po telefon, który służył mi również jako narzędzie tortur (czytaj: budzik). Była dopiero szósta pięćdziesiąt, więc na spokojnie zdążę do szkoły. Jak zwykle dzisiaj miałem siedem lekcji, z czego dwie ostatnie to był w-f. Chyba najbardziej nie lubię tego przedmiotu.
   Odłożyłem telefon na ciemnobrązową szafkę nocną stojącą tuż obok mojego łóżka. Ostatni raz przetarłem twarz i wstałem. Automatycznie kolejny raz się rozciągnąłem, czując przy tym przyjemne mrowienie w okolicy pleców. Zrobiłem kilka nierównych kroków w stronę szafy i wyjąłem z niej swoje najzwyklejsze ubranie, czyli długą czarna koszulę i ciemnoniebieskie jeansy. Ubiór był mi w sumie obojętny. I tak nie mam przyjaciół. Chociaż może, jedna osoba odstawała od wszystkich i zaakceptowała mnie takim, jakim jestem. A nie, jednak nie. Moje życie nie ma żadnych plusów. 
   Jestem gruby, brzydki i na dodatek z problemami psychicznymi. Nie dziwię się, że nikt nie chce się ze mną zadawać. Po szkolnym obiedzie, który muszę zjeść, zawsze idę do toalety zwrócić dopiero spożyty posiłek. Ważę pięćdziesiąt kilogramów, a nadal czuję się grubo. Wiem, że mam anoreksję i bulimie, lecz nigdy się do tego nie przyznam.
   Ruszyłem w stronę łazienki, trzymając swój ubiór na rękach. Wszedłem do dużego, pomalowanego na niebiesko pomieszczenia. W prawym kącie stała kabina prysznicowa, a obok niej mała pralka. Cała lewa ściana była przykryta przez lustra, przez co pokój wydawał się jeszcze większy. Odstęp pomiędzy lustrami został wykorzystany na wmontowanie tam szafeczek. W każdej ów szafeczce znajdowało się zupełnie co innego.
   Szafka stojąca najbliżej wejścia służyła za schowek różnego rodzaju szamponów, żelów pod prysznic i mydeł. W następnej znajdowały się kosmetyki mojej mamy. A w ostatniej, wiszącej najbliżej prysznica, była apteczka, szczoteczki i pasty do zębów i patyczki higieniczne. Oczywiście, pod lustrami znajdowały się trzy umywalki.
   Wystrój dopełniły różne dodatki, takie jak muszelki na ścianach, a także inne morskie zawieszki, kilka małych, oprawionych zdjęć z mojego dzieciństwa i mały, jasnoniebieski perski dywan. Do toalety trzeba było pójść do sąsiedniego pomieszczenia. 
   Wziąłem szybki prysznic i wszedłem na wagę. Ważyłem teraz czterdzieści dziewięć kilogramów przy wzroście metr siedemdziesiąt osiem. Nadal za dużo - pomyślałem z goryczą i zszedłem z tego piekielnego urządzenia, które już na samą myśl, napawało mnie strachem. Spojrzałem w lustro. Moje czarne włosy były lekko wilgotne, ale nie przejąłem się tym. Jasnobrązowe oczy nadal wyglądały na zaspane, pomimo tego, że wziąłem prysznic. Odstające kości policzkowe, bledsza cera, a także cienka linia warg się nie zmieniły.
   Ubrałem się i zawinąłem lewą rękę w swego rodzaju bandankę. Wybrałem się jeszcze w podróż do małej łazienki zanim usłyszałem krzyki z dołu.
     - Michał, śniadanie! - zawołała mnie moja mama.
   Wróciłem się do pokoju, zabrałem telefon i czarne słuchawki, zarzuciłem plecak na lewę ramię z zszedłem na dół po krętych, dębowych i wąskich schodach.

Post powitalny


Hej!


Pewnie jak już zdążyliście zauważyć, na imię mam Patrycja. W tym blogu chcę pisać o problemach wymyślonego przeze mnie nastolatka. Cierpi on na depresję, anoreksję, a także się okalecza. Wymyśliłam tą historię zupełnie przypadkiem, a myślę, że mogłaby wam się spodobać. Na swoim drugim blogu dałam już prolog, ale w następnym poście dam go jeszcze raz.
Pozdrawiam i miłego czytania :)))