- Schodzisz?! - krzyknęła nie zdająca się z mojej obecności mama.
- Już jestem - powiedziałem przeciągle i położyłem czarną torbę obok wyjścia.
Przejrzałem zabrudzoną kuchnie. Zazwyczaj czerwony blat, pokryty był teraz dość dużą ilością mąki. Naczynia w zlewie, aż prosiły się o umycie, lodówka o wyczyszczenie, a śmieci o wyrzucenie. Ani ja, ani mama nie mieliśmy czasu na takie bzdety, więc trochę się już tego brudu zalęgło. Górne szafki były przykryte przez kolorowe karteczki z rzeczami do zrobienia. Moja mama od kiedy je tak poprzyklejała, do tej pory tak wiszą. Beżowy zegar na ścianie, także wymagał wyczyszczenia, a i również zmiany godziny. Razem z mamą zapomnieliśmy zmienić czas na letni.
- Zrobiłam dla ciebie pyszne naleśniki z serkiem waniliowym - Położyła na brązowym stole moje śniadanie.
Rzeczywiście wyglądały na takie jak mówiła. Znów skarciłem się w duchu, że mam ochotę je zjeść.
- Nie jestem głodny - próbowałem się wymigać przed posiłkiem.
Mama popatrzyła na mnie zmartwiona. Jej wiecznie szeroko otwarte, niebieskie oczy, przymknęły się lekko, mierząc mnie od góry do dołu. Uśmiech zniknął z jej twarzy, a zastąpił go dziwny grymas. Musiała wcześniej związać swoje długie, brązowe włosy w kitkę, a na twarz nałożyła ledwie widzialny makijaż. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiatki, a na niej jasnozielony fartuszek kuchenny.
- Nie wymigasz się. Masz zjeść. Koniec, kropka - odpowiedziała stanowczo i odwróciła się, zostawiając mnie sam na sam z posiłkiem.
Żeby nie wzbudzić podejrzeń mamy, które i tak już sięgały zenitu, zjadłem przygotowany przez nią posiłek. Miała rację, był pyszny. Zrobiony od serca specjalnie dla mnie. Z poprawionym humorem odłożyłem pusty talerz do przepełnionego zlewu.
- Dziękuję - powiedziałem i serdecznie się do niej uśmiechnąłem.
Tego gestu nie wykonywałem zbyt często, a ona o tym wiedziała. Odwzajemniła uśmiech i przytuliła mnie mocno, całując mnie później w ucho.
- Kocham cię - wyszeptała i lekko mną zakołysała.
- Też cię kocham - odpowiedziałem i ostatni raz mocno ją uścisnąłem.
Odsunąłem się i spojrzałem na zegarek. Już automatycznie dodałem jedną godzinę w przód i otworzyłem szerzej oczy. Za pięć minut mam autobus.
- Papa! - krzyknąłem do mojej mamy w biegu.
Usłyszałem jej pożegnanie zanim wybiegłem z domu z potrzebnymi rzeczami. Na przystanek zwykle idę od siedmiu do dziesięciu minut, a teraz mam wyrobić się w pięć. Dla normalnego nastolatka, byłaby to bułka z masłem, natomiast, dla anorektyka jak ja, nie jest to już takie proste. Biegłem przez pierwsze cztery minuty, zanim zauważyłem typowy dla autobusu przystanek. Stało tam parę osób, co oznaczało, że udało mi się dobiec na czas.
Odetchnąłem głęboko i starałem się uspokoić oddech. Oparłem się o kolana, wcześniej kładąc plecak obok. Chyba nie ma się co dziwić, że nie lubię w-f'u. Nie daje rady przebiec kilometra w krócej niż cztery minuty. Jestem zerem, nic nie wartym chłopakiem. Po co ja w ogóle żyję?
Z moich samobójczych rozmyśleń, wyrwał mnie dźwięk hamowanego autobusu. Podniosłem torbę i z grymasem na twarzy wsiadłem na koniec czerwonego pojazdu. Wyciągnąłem słuchawki z kieszeni i włożyłem je do uszu oraz telefonu. Wybrałem pierwszą lepszą piosenkę i rozkoszowałem się muzyką rockową. Chyba byłem od niej uzależniony.
Sześć przystanków dalej wysiadłem i poszedłem w kierunku szkoły. Mijałem wielkie, szare budynki zamieszkałe prawdopodobnie przez starców, ludzi, którzy gdzieś się śpieszyli i zaparkowane samochody. Nic niezwykłego. Zwykły dzień w zwykłym mieście. Szedłem dalej, nie zwracając zbyt dużej uwagi na to, co działo się dookoła mnie.
Po pięciominutowym spacerku, doszedłem do szkoły. Najbardziej znienawidzonego budynku przez wszystkie dzieci jak i młodzież. Zdjąłem jedną słuchawkę, aby cokolwiek słyszeć i wszedłem do dwupiętrowego,niebiesko - białego budynku. Po prawej i lewej stronie były szatnie z których nikt już w lato nie korzystał, dalej znajdowały się sale głównie od przedmiotów ścisłych, a na kolejnym piętrze, miejsce swe znalazły pozostałe przedmioty.
Moją pierwszą lekcją była matematyka. Przez wszystkich znienawidzona, a przeze mnie kochana królowa nauk. Zawsze na koniec roku miałem z niej szóstkę, czego zazdrościli mi inni. I wtedy się na mnie wyżywali. To jakieś głupie żarciki, karteczki i tym podobne. Na co dzień tak nie robią, co jest jedynym plusem.
Ruszyłem w stronę sali od swojego ulubionego przedmiotu, ściągając słuchawkę tuż przed nią. Uśmiechnąłem się lekko nie wiedzieć czemu, przez co kilka osób z mojej klasy, wydęło usta w dziwnym grymasie zaskoczenia. Jeszcze chyba nigdy nikt ze szkoły nie widział mnie z choćby uniesionymi kącikami ust. Podszedłem jeszcze bliżej wejścia do sali, kiedy usłyszałem dzwonek na lekcje.
Mój nauczyciel przyszedł minutę po dzwonku. Jest chyba najbardziej punktualnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
Był wysokim brunetem o ciemnozielonych oczach. Jakby się dokładniej przyjrzeć jego prostej fryzurze, można było spostrzec pierwsze oznaki starości. Ubierał zwykle pastelowe, jasne koszule i niebieskie jeansy. Przy boku wisiały jego srebrne kluczyki do auta, a przez ramię miał przewieszoną brązową, skórzaną torbę.
- Zapraszam wszystkich - otworzył drzwi i serdecznie się do nas uśmiechnął.
Dla takich nauczycieli warto było przychodzić do szkoły. Odwzajemniłem uśmiech i tuż za ostatnią dziewczyną z rzędu, wszedłem do klasy. Podwójne ławki, tak jak się można było spodziewać, nie zmieniły się przez krótki weekend. Ułożone były w cztery rzędy z taką samą liczbą kolumn.
Podszedłem nadal lekko uśmiechnięty do swojej ławki znajdującej się w trzecim rzędzie i najbliżej okna. Jak wszyscy doskonale wiemy, ów okna w szkole zawsze są po lewej stronie. Jest to zrobione specjalne dla osób praworęcznych, ponieważ większość dzieci piszę właśnie tą ręką. Przystanąłem przy swoim miejscu obok mojej „koleżanki Mileny.
Była drobną, blond włosą dziewczyną o kremowej karnacji i piwnych oczach. Nie ubierała się jakoś szczególnie. Zwykła koszulka i krótkie spodenki to był zdecydowanie jej styl. Jednak, wyglądała o wiele lepiej niż te wszystkie umalowane, ubrane skąpo dziewczyny. Była także jedyną osobą, która mnie w jakiś sposób akceptowała.
- Hej - powiedziała półszeptem i uśmiechnęła się do mnie.
Zdziwiony, ale także zadowolony, odpowiedziałem jej równie cichym powitaniem. Odłożyłem plecak obok krzesła i stanąłem w miarę prosto przy ławce.
- Dzień dobry, siadajcie - powitał nas wesoło nauczyciel - Poniedziałek, poniedziałek... - zaczął mamrotać pod nosem znienawidzony przez wszystkich dzień tygodnia.
Zacząłem się rozpakowywać słuchając jego opinii na temat tego, że weekend powinien trwać trzy dni, a nie tylko dwa. Całkowicie się z nim zgadzam, ale śmiesznie było słuchać jego zdania, a raczej bełkotania pod nosem.
Gdy w końcu się uspokoił, sprawdził obecność i przeszliśmy do zajęć. Mieliśmy teraz chyba jeden z najprostszych rozdziałów, jakie kiedykolwiek istniały. Bazgrałem sobie po zeszycie, co jakiś czas pomagając Milenie zrozumieć jakieś banalne zadanie.
Pomiędzy rysowaniem, a pomaganiem, rozmyślałem nad spożytym dzisiaj posiłkiem. Jak ja teraz schudnę? Mam dziś iść do toalety dwa razy? A od tego szkolnego obiadu się nie wymigam. Takie to trudne życie anorektyka...
- Halo, ziemia do Rosińskiego! - pstryknął mi przed oczami mój nauczyciel.
Otrząsnąłem się i odsunąłem.
- Jestem, jestem - odpowiedziałem i przetarłem sobie twarz rękoma.
Nagle poczułem się strasznie słabo.
- Nie jestem taki pewien, ale dobra. Jaka jest odpowiedz na to pytanie? - zapytał i wskazał na tablicę.
Łatwizna. Policzyłem wszystko w pamięci w jakieś pięć sekund.
- 103,7 [j 2] - odpowiedziałem pewny siebie.
Nauczyciel spojrzał na mnie z uznaniem i wrócił do odpytywania innych uczniów.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakbyś miał zemdleć... - szepnęła zmartwiona Milena.
Chwila, czy ona się o mnie martwi.
- Tak, wszystko jest okej - zapewniłem i rozsiadłem się.
Sprawdziłem po kryjomu godzinę. Za dziesięć minut koniec lekcji, więc do toalety nie ma sensu iść. Muszę wytrzymać. Zacząłem nerwowo uderzać długopisem o podręcznik i starałem się skupić na zadaniu. Pomimo tego, że było banalnie proste, nie umiałem go rozwiązać. Co chwilę wycierałem pot z czoła i coraz to bardziej zacząłem się trząść. Najpierw to były tylko lekkie drgawki, lecz z czasem zaczęły się nasilać.
- Michał, wszystko dobrze? - spytał zmartwiony nauczyciel i spojrzał na mnie przenikliwie.
- Ta-tak - wyjąkałem i w tej chwili zadzwonił dzwonek.
Nerwowo zacząłem się pakować, nie zwracając uwagi na pogłoski wygłaszane przez osoby za mną. Zarzuciłem plecak na ramię i mrucząc ciche ,,Do widzenia", wyszedłem z sali, kierując się w stronę toalety. Zwiesiłem głowę i niepewnie wszedłem do ów pomieszczenia. Na szczęście nikogo tam nie było, co dało mi pełną swobodę. Otworzyłem pierwsze lepsze drzwi i zacząłem robić swoje.
Jakim trzeba być idiotą, żeby wkładać sobie dwa palce do buzi i zmuszać organizm do wymiotowania? Pewnie przynajmniej takim jak ja.
Po skończonej robocie, drugą ręką wytarłem łzy z oczu, które nagromadziły się podczas wymiocin. Wyszedłem z kabiny i rozglądnąłem się. Nadal nikogo nie było.
Podszedłem do umywalki i dokładnie wypłukałem twarz. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale poczułem się o wiele lepiej. Jakiś... lżejszy. W miarę zadowolony, lecz bez uśmiechu na twarzy, wyszedłem z toalety. Jeszcze tylko cztery lekcje i dwa w-f'y.
***
Pierwsze cztery lekcje minęły mi bardzo szybko. Na polskim omawialiśmy lekturę, na biologi i chemii było powtórzenie działu, a na WOS-ie nic ciekawego się nie działo. Jak zwykle rozmawialiśmy o prawach obywateli i bla,bla,bla. Osobiście nie lubię tego przedmiotu, lecz nie jest najgorszy. O wiele gorszy jest w-f, który za chwilę się zacznie.
Stałem przed salą i czekałem wraz z moją klasą na nauczycieli w-f'u. Dziewczyny miały zajęcia z kobietą, a chłopaki z mężczyzną. O wiele bardziej mi się tak podobało. Rok temu, w pierwszej klasie gimnazjum, mieliśmy wychowanie fizyczne z jedną nauczycielką. Pamiętam, jak traktowała dziewczyny lepiej od nas i pozwalała im siedzieć na trybunach przez całą lekcje. A później dziewczyny gadały, że ,,nie mają kondycji" i ,,są grube". Genialna logika! Narzekaj, że jesteś gruba, nic z tym nie rób i czekaj na cud.
Wracając do chwili obecnej... Za rogiem dostrzegłem charakterystyczne dla naszego nauczyciela, niebieskie szelki. Wszyscy chłopacy uwielbiali tego nauczyciela, natomiast ja, uważałem, że jest zbyt pobłażliwy. Chociaż, dla mnie to i lepiej.
Nauczyciel zbliżał się do nas wielkimi krokami, a tuż za nim dreptała nauczycielka. Wysoka, blond włosa kobieta starała się dotrzymać mu kroku, pomimo iż wyglądała na zestresowaną i zmęczoną. W ręce trzymała oba dzienniki i taką samą liczbę małych notatników. Zawsze zapisywała tam swoje sprawy. Nasz nauczyciel wolał notować wszystko na telefonie bądź tablecie.
- Wchodzimy! - krzyknął głośno pan Dariusz.
Jak na jego komendę, wszyscy chłopacy ruszyli w stronę męskiej szatni, przepychając się nawzajem. Ja nie uczestniczyłem w tej zabawie, a przynajmniej nie miałem takiego zamiaru. Szedłem najwolniej ze wszystkich, mijając kręty korytarz i dochodząc do szatni. Słyszałem krzyki innych osób i zmuszałem się, aby nie zasłonić uszu.
- Kotwica Kołobrzeg! - krzyczał największy sportowiec w klasie.
Wszyscy mu odkrzykiwali, rzucali się na bordowe ściany, upadając później z hukiem na jasnobrązowe linoleum. Ja najnormalniej w świecie się przebrałem i wyszedłem z tej klatki. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Bardzo dobrze. Przynajmniej nikt nie musiał patrzyć na me grube i okaleczone ciało. Usiadłem spokojnie na ławce przed szatnią i zaczekałem spokojnie na resztę, rozmyślając wtedy co będzie jak wrócę do domu.
Najprawdopodobniej odrobię lekcje, trochę posiedzę przed komputerem i dodam notatkę w dzienniku. Tak, prowadzę swego rodzaju pamiętnik, ale czy jest w tym coś złego? Zawsze pod koniec notki piszę sobie jedną miłą rzecz, jaka przytrafiła mi się w ciągu dnia. Czasem jest to zwykłe uśmiechnięcie. Codzienne zapisywanie swoich myśli pozwala mi się odstresować. Zacząłem prowadzić ten pamiętnik dokładnie tego dnia, kiedy tata nas zostawił. W tamtym dniu pod koniec rozmyśleń, nie napisałem żadnego miłego wspomnienia.
- Woah! - krzyk jednego z kolegów z mojej klasy wyrwał mnie z rozmyśleń.
Drgnąłem i prawie uderzyłem przez niego głową w ścianę.
- Sory - dość chamsko mnie przeprosił i wrócił do swoich zajęć.
Czyli wydurniania się przed dziewczynami, aby im zaimponować. Nie wiedziałem, co dziewczyny widzą w tym chłopaku. Nie dość, że jest brzydki to jeszcze się zachowuje jak cham i prostak. Naprawdę, nie zrozumiem logiki dziewczyn.
- Idziemy na bieżnie. Dzisiaj mamy zajęcia z biegów. - oznajmił krzycząc nasz nauczyciel.
O nie. Jak ja nienawidzę biegać. Przecież już dzisiaj z rana biegałem! To wystarczy, prawda? Oparłem głowę o zimną ścianę i zaczekałem chwilę. Wokół mnie krążyli ludzie, którzy zdawali się nie zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Zupełnie tak jak wcześniej w szatni. Nagle poczułem się strasznie osamotniony. Niezrozumiały. Nie pasujący do panujących idei tego świata. Jestem zbyt wrażliwy na otaczający mnie wszechświat. Odnoszę wrażenie, że wszyscy są jacyś brutalni, okrutni. Cieszą się z cierpienia innych, a czasem jeszcze przysparzają im tego strasznego uczucia - bólu i bezsilności. Inna sprawa, kiedy złamiesz nogę, a kiedy ktoś regularnie biję cię i szantażuję. Nie masz wtedy co zrobić, jesteś bezbronną ofiarą, a twojemu napastnikowi nie zależy już na twoim życiu. Ważne, aby mógł się popisać przed samym sobą bądź znajomymi. Kolejna rzecz, której prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem.
Otrząsnąłem się dopiero po dłuższej chwili i starałem się dogonić resztę. Musiałem tylko przejść przez dobrze oświetlony korytarz, prowadzący na zewnątrz. Pewną ręką otworzyłem dwie pary szklanych drzwi i dołączyłem do biegających. Z tego co się orientuje, mamy dwa kółka rozgrzewki. Słońce przygrzewało moje plecy, czyniąc mi z biegania jeszcze większą katorgę. Wlokłem się niemiłosiernie, mając cichą nadzieję, że ten dzień już niedługo się skończy.
***
- Szybciej! - krzyczał na mnie mój nauczyciel.
Zaliczałem właśnie bieg na trzysta metrów. Jak zwykle, wlokłem się na szarym końcu. Tak właściwie, to wszyscy dookoła krzyczeli moje imię. Oni mnie nie dopingowali, a wręcz przeciwnie. Gdy tylko na kogoś zerknąłem, widziałem pogardę oraz znużenie w jego oczach. Pot spływał z mojego czoła. Czułem się coraz gorzej wraz z przebytymi metrami. Zaczęło mi ciemnieć przed oczyma. W połowie drogi, zacząłem głośno dyszeć. Moje serce biło niewiarygodnie szybko. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy z mojej klatki piersiowej. Wykonywałem kroki automatycznie, lecz za każdym razem było coraz ciężej. Blisko mety, już nic nie widziałem, choć miałem otwarte oczy. A może jednak były zamknięte? Nie wiem, naprawdę, nie mam pojęcia.
Gdy usłyszałem wyczekiwany przeze mnie dźwięk gwizdka, osunąłem się na ziemie, tracąc przytomność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oddaje wam wyczekiwany ( mam nadzieję ) rozdział pierwszy :) ( za błędy przepraszam! )
Jestem w trakcie pisania drugiego i tak jak to jest ustalone, pojawi się dwa tygodnie po tym. Chyba, że coś mnie natchnie i wstawię go wcześniej :)))
Dobra, pozdrawiam w szczególności Lady Darkness, która komentuję i daję mi motywację abym pisała dalej :))) Ale również wszystkich, którzy skomentowali to na drugim blogu :)))
Łucja, ciebie też pozdrawiam!
Super rozdział, ale..... Jak mogłaś przerwać w takim momencie?!?!?!
OdpowiedzUsuńJestem znana z tego, że przerywam w takich momentach xDDD
UsuńCóż... przynajmniej jest motywacja, żeby czytać dalej ;)
Ps. Być może rozdział jednak będzie wcześniej :)
Tak, przeżyłam i doczekałam się pierwszego rozdziału! Jestem z siebie dumna...
OdpowiedzUsuńEh, nie martw się Michał, ja też nie lubię w-f ;)
Rozdział jak rozdział, czyli świetny :)
I co? Zemdlał a w następnym rozdziale ludzie się skapną, że jest anorektykiem? Jeśli jeszcze tego nie wiedzą...
Pfyy, wypraszam sobie, nie wszystkie dziewczyny są takie puste i lecą na przemądrzałych siłaczy...No przynajmniej nie ja xD
Oh, jak miło, zostałam wyróżniona;3
Dwa tygodnie? Aż dwa?? Kobieto, do czego ty mnie zmuszasz...;-)
Dobra, zdrowia życzę i weny od Apolla ;*
~Rosie
Dobra... może tydzień, bo chora jestem i piszę sobie na zapas ^^
UsuńSpokojnie, aż tak szybko to oni się nie dowiedzą, że jest anorektykiem :/ Nie byłoby zabawy...
Jej! Kolejna osoba, która nie leci na tych przemądrzałych siłaczy :3 Nie jestem sama
Również weny życzę, a zdrowie od ciebie się przyda ;)
Cudownie piszesz. Podziwiam cię, że zabrałaś się za tak trudny temat, jakim jest historia chłopaka z zaburzeniami odżywiania. Sama chyba nie poradziłabym sobie z czymś takim (pomijając nawet fakt, że nie potrafiłiłabym wcielić się w rolę kogoś, kto w takim stopniu nie akceptuje swojego ciała)
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
Dziękuję za miłe słowa ;)
UsuńNa pewno zajrzę na bloga ;)))
Cudowny jest ten blog, myślę że mogę się od Ciebie dużo nauczyć jeśli chodzi o styl pisania, taki fajny, z ładem i składem.
OdpowiedzUsuńnawet błędów nie wypatrywałam byłam tak zaczytana i oczarowana tym rozdziałem, no piękna tematyka, taka prawdziwa i w ogóle, chyba rozumiesz co mam na myśli więc nie będę za dużo się tu rozpisywała.
Ogółem to pozdrawiam i przesyłam trochę weny na kolejne rozdziały.
Przeglądając internety trafiłam tutaj.
OdpowiedzUsuńPo pierwszym rozdziale jestem mile zaskoczona ^-^
Idę czytać kolejne <3
I niech wena Cię nie opuszcza *.*
"Genialna logika! Narzekaj, że jesteś gruba, nic z tym nie rób i czekaj na cud." no a jak XDDD
OdpowiedzUsuń