piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 2 1/2 - Niespodziewany gość

   
   Ocknąłem się u pielęgniarki, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Było to małe pomieszczenie, pomalowane w większości na biało. Nie powiem, nie lubiłem szpitali ani nic, co jest z nimi związane. Leżałem na twardym, białym łóżku. Pod głową wyczułem mikroskopijnej wielkości poduszkę, lecz jak to mówią ,,liczą się chęci".
    Ruszyłem głową w lewą stronę i przyjrzałem się dokładnie pomieszczeniu. Przy łóżku stał mały stolik, a na nim położona była szklanka wody. Pewnie została przygotowana specjalnie dla mnie. Dalej leżał mój plecak, który wyróżniał się swym czarnym odcieniem, obok niego stało biurko zapełnione papierami.
Delikatnie podniosłem głowę i podparłem się łokciami. Jak ja się tu znalazłem? - pytałem sam siebie w myślach. Ręką znajdującą się bliżej krawędzi łóżka, przetarłem sobie oczy, aby szybciej przyzwyczaić się do przytomności. Tak jak można by się tego spodziewać, w pomieszczeniu nikogo oprócz mnie nie było.
Podniosłem się i odetchnąłem parę razy głęboko. Moje stopy ochraniały tylko czarne skarpetki, dzięki czemu mogłem trochę ochłodzić swoje rozgrzane ciało.
     - Super, akurat dzisiaj musiałem zemdleć - mruknąłem sam do siebie i oparłem się na wychudzonych nogach.
Schowałem ręce pomiędzy kolana i zaczekałem chwilę. Trudno było mi się w tej chwili opanować. Pewnie zadzwonią po moją mamę, aby po mnie przyjechała. Ona i tak nie może tego zrobić. Jeżeli wyjdzie z pracy choćby dziesięć minut wcześniej, od razu zostanie zwolniona. Jej szef nie ma do niej za grosz zaufania, po tym jak zachorowała na anoreksje. Wtedy, wychodziła z pracy wcześniej tylko po to, by kupić alkohol i się podpić. Nie była alkoholiczką, lecz często miała styczność z tym napojem. Teraz już jest normalnie, ale przykre wspomnienia zostały.
Pracowała teraz średnio od pięciu do sześciu dni w tygodniu przez dziesięć, a czasem nawet dwanaście godzin. To zdecydowanie zbyt dużo, jak na trzydziestopięcio latkę. Ta praca powoli ją niszczy, a ona nic z tym nie robi. Mówiłem jej miliony razy, żeby znalazła nową pracę... lecz jestem tylko dzieckiem. Cóż mogę na to poradzić?
Trzęsącą się dłonią sięgnąłem po szklankę z wodą. Myślałem, że wyleje całą jej zawartość, ale w ostatniej chwili udało mi się nią dotrzeć do ust. Łaknąłem upragnionego napoju, coraz lepiej się przy tym czując. Chłód powoli rozprzestrzeniał się w moim ciele. Po wypiciu całej szklanki, odłożyłem ją na miejsce i wstałem. W pierwszej chwili trochę się zachwiałem, ale zaraz potem odzyskałem równowagę.
     - Muszę się stąd wydostać - mruknąłem.
Zrobiłem niepewny krok w przód i złapałem się szafeczki na której stała pusta szklanka. Kolejny krok wykonałem bardziej pewnie i już po pięciu sekundach mogłem się swobodnie poruszać. Poszukałem butów, które, jak się później okazało, znajdowały się pod plecakiem. Idealne miejsce na położenie czyjegoś obuwia. Zabrałem je spod torby i z powrotem usiadłem na leżance, wcześniej jednak zabierając swoje zwykłe ubrania. Ubrałem je dość sprawnie i znów wstałem. Chciałem się jak najszybciej wydostać z tego pomieszczenia. Wyciągnąłem telefon, który znajdował się w mojej prawej kieszeni i odblokowałem ekran. W prawym, górnym roku widniała godzina trzynasta pięćdziesiąt. Za piętnaście minut mojej klasie kończy się w-f i jest tym samym koniec zajęć.
Pospiesznie schowałem telefon do kieszeni i podszedłem do biurka. Ciekawe dlaczego na nim jest aż tyle papierów. Poszukałem jakieś przydatnej informacji, ale niczego nie mogłem znaleźć. Jakieś rachunki, bazgroły, numery telefonów do poszczególnych rodziców... aż w końcu, znalazłem. Swoją kartę. Przeczytałem wszystko dokładnie, coraz to bardziej wytrzeszczając oczy. Było na niej wyraźnie zapisane:

Imię i Nazwisko: Michał Rosiński
Data urodzenia: 23.08.2000
Kolor oczu: Ciemnobrązowe
Wzrost: 178 cm
{...}
Zaburzenia: Podejrzenie anoreksji i początkowej fazy depresji.

Zamarłem. Ta kartka nie może dostać się w ręce mojej mamy. Nie wiele myśląc, schowałem kartkę do drugiej kieszeni spodni niż trzymałem telefon i wstałem. Złapałem rękami twarz i chwilę się zastanowiłem. Czasem zdarza mi się tak zwana "zwiecha" i umiem stać tak z pięć minut. Jednak teraz nie miałem tyle czasu. Po dziesięciu sekundach, postanowiłem co zrobię. Ucieknę. Z resztą, jak zawsze. Prawda jest taka, że jestem pieprzonym tchórzem. Poszedłem po swój plecak, zarzuciłem go na ramię i podszedłem do drzwi. Chwilę się wahałem czy aby postępuje słusznie. Nie mogę pozwolić aby ktoś dowiedział się o moim sekrecie. A dokładniej dwóch.
Nacisnąłem na klamkę i wyjrzałem zza drzwi. Nikogo na korytarzu nie było. Gabinet pielęgniarki znajdował się bardzo blisko szatni, dzięki czemu mogłem sprawdzić czy przy wyjściu od szkoły nie stoi jakiś woźny. Na szczęście, chyba siedział w swoim zaułku i popijał herbatkę. Wyszedłem z pomieszczenia, którego nienawidziłem i pognałem do wyjścia co chwila ruszając oczami na lewo i na prawo. Nauczyłem się, żeby nigdy, kiedy skądś uciekasz, ruszać zbytnio ciałem. Nie wolno ruszać głową, ręce mają być w tej samej pozycji, tylko oczywiście nogi mogą się poruszać. W taki sposób, jest cię trudniej zauważyć.
Po kilku krokach, dotarłem do wyjścia. Pospiesznie wyszedłem z budynku kierując się w stronę przystanku autobusowego. Przeszedłem przez wyróżniającą się bordową furtkę, mijając przy tym kilku palących gimnazjalistów. Spojrzeli na mnie z ukosa wymieniając szydercze spojrzenia. Jednak nie przerwali swojego zdrowego zajęcia. Spuściłem głowę i ręką sięgnąłem po słuchawki, które znajdowały się w tej samej kieszeni co telefon. Gdy właśnie wyciągałem ów słuchawki, jakiś przechodzeń we mnie wpadł. Poczułem ciarki na plecach i od razu rozszerzyły mi się oczy. On wydukał ciche przeprosiny, a ja oszołomiony poszedłem dalej.
Naprawdę, nienawidziłem, kiedy ktoś mnie dotykał bez mojej zgody. Mam złe wspomnienia z dzieciństwa, o których wolę na razie nie wspominać. To tylko przeszłość, która zostawia po sobie obawy i niepewności.
Włączyłem klasycznego Rock'a na telefonie, starając się zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Moje problemy już mnie nie obchodziły. Liczyło się tylko to, abym wrócił do domu i zatopił we własnym żalu i smutku. Człowiek jednocześnie pragnie pogodzić się z przeszłością, ale nie chcę do niej wracać wspomnieniami. Życie jest takie skomplikowane.
Mijałem te same budynki co dzisiaj rano. Nic się nie zmieniło. Dosłownie nic. Te same kupy na chodniku. Te same samochody. Ten sam świat.
Doszedłem do przystanku i sprawdziłem za ile mam autobus. Na szczęście, miał przyjechać za dwie minuty. Choć jedna dobra wiadomość w ciągu godziny. Poczekałem te ów dwie minuty i ( co może się wydawać z lekka dziwne ) autobus przyjechał punktualnie. Wsiadłem oczywiście na sam koniec, stanąłem przy jednym z uchwytów i łapiąc się go, włożyłem plecak między nogi. Rozejrzałem się po autobusie.
Kilka starszych, ubranych w oczywiście płaszcze, choć było na dworze z dwadzieścia pięć stopni. Na głowach miały zmechacone berety, a za buty posłużyły im kozaki. Wszystkie były ubrane praktycznie tak samo, tylko kolory beretów były inne. Równie dobrze, mógłbym każdej napisać numery od jednego do dziesięciu i od razu każdy mógłby je odróżnić. Cóż, taka teraz moda.
Parę chwil później, wysiadłem z autobusu, zostawiając te babcie same z jakimś pijaczkiem. Ruszyłem w stronę domu, przyglądając się martwej naturze. Mijałem właśnie budynek z numerem 27, a sam mieszkałem w domku numer 53. Mój dom wyróżniał się od pozostałych tym, że ma pomarańczowy dach. Wszystkie inne mają czerwony. Ten domek, który właśnie obserwowałem, należał chyba do rodziny z dziećmi. Na oknach poprzyklejane były różnego rodzaju ozdoby okienne. Miały różne kształty, ale najwięcej było chyba motylków, kwiatków i ważek. Dopiero po chwili spostrzegłem również nalepkę w kształcie dzika. Była naprawdę szczegółowo zrobiona i nawet z tej odległości, mogłem dostrzec wszelakie szczegóły.
Cały dom pomalowany był na beżowo, co trochę kontrastowało z dachem, ale właściciele zdawali się tym nie przejmować; przecież mieszkają tu z grubsza pięć lat, a nadal nie przemalowali tego budynku. Za to zadbali o mały ogródek, który znajdował się zaraz przy wejściu.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na swego rodzaju murek. Jeszcze, kiedy byłem dzieckiem chciałem się na niego wspiąć i udawać króla świata. Teraz, murek ten był tylko trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie i został zakryty przez różnego rodzaju grafity. Niektóre wyglądały na dzieła sztuki, a inne na zwykłe bazgroły. Ciekawe dlaczego urodzeni artyści malują swe dzieła na murkach, a nie na papierze bądź płótnie. Wzruszyłem ramionami i znów spojrzałem na domki.
Kolejny, nie różnił się prawie niczym od poprzedniego. Może tylko z kuchni unosił się świeży zapach... kotletów? Nie wiem, nie znam się, ale pachniało wyśmienicie. Zaciągnąłem się ów zapachem i leciutko, prawie niezauważalnie, uśmiechnąłem. Przypomniała mi się ckliwa scenka z dzieciństwa, kiedy to ja, będą trzyletnim chłopcem, pomagałem mamie rozgniatać kotlety, a ona będąc wtedy dwudziestodwuletnią, patrzyła na mnie z uznaniem. Mój tata siedział obok i szeptał do mamy ,,Dobrze mu idzie, może kiedyś zostanie kucharzem?". Mama odpowiedziała wtedy słowa, których nigdy nie zapomnę ,,Nie, to do niego nie pasuje. Myślisz, że sprawdziłby się w roli perkusisty?". Od tamtej pory, chcę spełnić marzenie i swoje i mamy, zostając perkusistą.
Kiedy znalazłem się blisko swojego domu, rozejrzałem się w około. Zawsze to robiłem, aby sprawdzić czy jakiś włamywacz nie czai się gdzieś w pobliżu. To taka moja kolejna ,,mała" paranoja. Jak upewniłem sam siebie w duchu, że jestem tutaj sam, przeszedłem przez lekko pomarańczową furtkę, minąłem różnokolorowe kwiaty i krzewy, wyciągnąłem klucz z bocznej kieszeni w plecaku i otworzyłem drzwi wykonane z ciemnego drewna. Rozległ się cichy trzask i już po chwili, stałem na środku korytarza.
Zatrzasnąłem drzwi, dwoma ruchami zdjąłem buty i rzuciłem je do schowka na tego typu odzież i ruszyłem na schody. Przeskakiwałem po dwa szczeble, aby szybciej dostać się do mojego pokoju. Gdy dotarłem już na szczyt, skręciłem w prawo i wszedłem do pierwszego pomieszczenia. W taki sposób znalazłem się w moim pokoju.
Położyłem plecak obok drzwi, a sam uwaliłem się na łóżku, którego nie pościeliłem dziś rano. Schowałem głowę w poduszkę i ze zmęczenia, zasnąłem. A śniły mi się nieprzyjemne rzeczy.

Byłem sam, w lesie. Nie było wokół mnie żywej duszy jednak ja słyszałem głosy dobiegające spośród drzew. Rozglądałem się nerwowo po okolicy, szukając właścicieli wydających dźwięków, ale nikogo nie znalazłem. Z czasem, dźwięki te zaczęły się układać w słowa. Słyszałem takie obelgi jak ,,Grubas", ,,Emos", a także ,,Brzydal". Coraz to bardziej spanikowany, zacząłem obracać się nerwowo, modląc się jednocześnie w duchu, aby to wszystko się skończyło. Wśród głosów, rozpoznałem moją mamę, mojego tatę, a także, nieżyjącą już babcię, która była jedną z ważniejszych dla mnie osób. Ona jedna potrafiła mnie zrozumieć. Wszystkie te osoby mówiły mi, że jestem nikim. Jestem jednym, nic nie wartym zerem. Że nigdy nikogo nie pokocham, ani nikt nigdy nie pokocha mnie. To było straszne, słuchać obelg od swoich bliskich. 
Od ludzi, których się kochało.

Obudziłem się cały zlany potem. Już tak dawno nie śnił mi się taki sen... Zazwyczaj jestem w jakieś ciemnej dziurze bez dopływu światła i zaczynam widzieć potwory, które śmieją mi się w twarz. A teraz... te potwory zstąpili moi bliscy. Ze złamanym sercem, wstałem z łóżka. Płakałem. Krople słonych łez ściekały po moich wychudzonych policzkach. Było mi wstyd przed samym sobą.
Powlokłem się do łazienki, po zaznajomiony przedmiot. Leżał na górnej półce, aby moja mama nie mogła go dosięgnąć. Zawinięty był w cienką folię, która chroniła go od kurzu. Uderzyłem przy okazji we framugę od drzwi. Byłem zły na siebie, że nawet tak głupi, choć realny sen, może doprowadzić mnie do płaczu. Jeszcze bardziej się wściekłem i jednocześnie zasmuciłem. Wziąłem jednym, szybkim ruchem żyletkę z półki, odwinąłem ją i przyłożyłem do lewej ręki.
     - Już nigdy nie będziesz nikogo krzywdził - wykrzyczałem.
   Gdy miałem wykonać ten ostateczny ruch, usłyszałem dzwonek do drzwi. Odrzuciłem niekontrolowanie żyletkę w bok, a ta trafiła do otwartej ubikacji.
     - Ja to mam kurwa szczęście! - krzyknąłem po raz kolejny.
   Zabrałem jakiś ręcznik, który był powieszony przy umywalce i zacząłem schodzić po schodach, wycierając twarz owym ręcznikiem. Kto mógłby teraz przyjść o tej porze? - pytałem sam siebie. Przecież matka jest w pracy, a ojciec... on nawet o mnie nie myśli. Zadając sobie to jedno kluczowe pytanie - dotarłem do drzwi. Otworzyłem je lewą ręką, a prawą nadal trzymałem ręcznik blisko twarzy.
Stałem jak kołek dobre dziesięć sekund i wpatrywałem się w gościa, który do mnie przyszedł. A była to... Milena. Stała z najwidoczniej wymuszonym uśmiechem na twarzy, plecakiem na plecach i telefonem w kieszeni. Nie zmieniła swojego ubioru od czasu w szkole, lecz teraz wyglądała... gorzej. Pod oczami pojawiły się worki. Lekkie, prawie niewidoczne, ale jednak tam były. Twarz przybrała kolor dojrzałej maliny, ze względu na prażące słońce, a jej paznokcie były poobgryzane.
     - He-hej - wydukała nieśmiało Milena.
   Potrząsnąłem głową, sprawiając jednocześnie, że ręcznik otarł się o moją skórę.
     - Hej - zacząłem równie nieśmiało - Co cię tu sprowadza? - dodałem po chwili.
   Dziewczyna wyraźnie zmieszana, złapała się jedną ręką za kark.
     - Chciałam sprawdzić czy... wszystko z tobą w porządku... wiesz, zemdlałeś na w-f'ie, a później słyszałam, że uciekłeś od pielęgniarki... - starała się mi wszystko wyjaśnić.
   I wszystko stało się oczywiste. Ciekawe kto powiedział, że uciekłem. Pewnie ta pielęgniarka powiedziała, że gdzieś poszedłem i kazała jej do mnie przyjść.
     - Tak, wszystko już jest okej. I nie uciekłem od pielęgniarki. Kiedy się obudziłem jej nie było, a nie miałem zamiaru na nią czekać - odparłem beznamiętnym tonem.
Lubiłem Milenę, ale zastanawiało mnie, dlaczego ona w ogóle tu przyszła. Rozumiem, martwi się, ale tak naprawdę nie ma o co. Przecież ja się chcę tylko pociąć... Dobra, jednak jest się o co martwić.
     - Na pewno? To ja odprowadzałam się do pielęgniarki i nie byłeś wtedy w dobrym stanie. - nabierała pewności siebie.
     - Tak, na pewno. Dziękuję Milena za troskę, ale...
     - Nie ma za co. Polecam się na przyszłość - uśmiechnęła się do mnie. Tym razem był to szczery uśmiech.
     - Pewnie skorzystam - zapewniłem żartobliwie, choć w głowie wiedziałem, że to prawda.
   Kiedyś jeszcze zemdleję w szkolę, a jedyną osobą, która mi pomoże, będzie Milena.

***

   Po wizycie mojej jedynej koleżanki, usiadłem na kanapie w salonie, przykrywając sobie oczy ręcznikiem. Pomimo tego, że dzisiaj już miałem swego rodzaju drzemkę, chciało mi się spać. Wiedziałem, że wtedy obudzę się o dwudziestej lub w najlepszym wypadku o osiemnastej, ale i tak zacząłem odpływać w krainę Morfeusza. Dopóki nie zadzwonił telefon.
     - Halo? - zapytałem znużonym głosem, wynikającym z mojego samopoczucia.
     - Gdzie ty jesteś?! Pielęgniarka do mnie dzwoniła! Wszystko jest dobrze? - zadawała mi pytania pod rząd mama.
   Od razu się wybudziłem i usiadłem prosto na kanapie.
     - Jestem w domu. Nic mi nie jest. Czuję się znakomicie - odpowiedziałem, starając się przybrać jak najbardziej naturalny ton głosu.
     - Masz szczęście! Podobno zemdlałeś! Co się stało? - zmieniła swój ton z ,,Gadaj albo przerobię cię na miazgę" na ,,Ojej, kuku. Boli?"
     - Nic poważnego. Przemęczony byłem - minąłem się z prawdą.
   Później, dostałem kazanie o ,,Zdrowym Trybie Życia" i dlaczego uciekłem ze szkoły. Po jakiś dziesięciu minutach, udało mi się udobruchać moją mamę, która i tak pod koniec rozmowy była jeszcze zdenerwowana. Rozłączyłem się z nią i wprost zlałem z kanapą.
     - Czy te kłamstwa kiedyś się skończą? - spytałem sam siebie, choć głowę miałem skierowaną ku sufitowi.
Spędziłem w tej jakże wygodnej pozycji jeszcze z minutę, a następnie ruszyłem do pokoju.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jej, wytrwaliście do końca :3 To taki rozdział niespodzianka ode mnie!
Jeszcze trochę i w końcu dotrę do głównej części opowiadania!

5 komentarzy:

  1. Wchodzę i nie wierzę ( zacieram rączki) nowy rozdział. Czytam,czytam i nic dodać nic ująć bardzo fajna część już nie mogę doczekać się następnej. Mam nadzieję że główny bohater zakocha się w kimś starszym od siebie tak chociaż z 5 lat (takie moje fantazje) ale nic ci nie narzucam. Opowiadania jest super i bardzo miło się je czyta.:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję za opinie :)
      Bohater zakocha się w osobie starszej od niego o... 3 lata. Chciałam, żeby jedna osoba miała te 18 lat :D
      Jeszcze raz dziękuję za pozytywną opinie i Pozdrawiam serdecznie :)))

      Usuń
    2. To super, że będzie ze starszym. A mam jeszcze takie pytanko.... nasz bohater będzie na górze czy na dole? ;-)

      Usuń
    3. Zdecydowanie na dole ;))) Tamten bohater będzie... ha, nie powiem ci ;)

      Usuń
    4. O ty zła kobieto miej wyrzuty sumienie przez ciebie nie będę mogła myśleć o niczym innym tylko będę próbowała się domyślać. Ale to może i dobrze będzie niespodzianka. :-D

      Usuń